Tragiczne losy ludzi na skutek szaleństwa i nienawiści tych, co mienili się panami życia i śmierci. Koszmar wojny, rozdzielone rodziny i ci, których pozbawiono wszystkiego - nawet wspomnień. To stało się przedmiotem opowieści Gaelle Nohant w Biurze skradzionych wspomnień.
Bad Arolsen było główną twierdzą SS. Tu szkolno ich i tu była ich główna siedziba. Po wojnie zaś stało się miejscem utworzenia MSP - Międzynarodowej Służby Poszukiwawczej. Ona to zgromadziła w swych archiwach przedmioty należące do więźniów obozów koncentracyjnych. Kiedy pierrot trafia w ręce Irene, która właśnie rozpoczęła pracę w biurze, staje się on pretekstem poszukiwań tego, do którego należał. Tak oto kobieta zagłębi się w dzieje polskiej Żydówki, Wity.
Są książki, które bawią ale też które wywołują łzy. Które stają się ostrzeżeniem przed kierowaniem się nienawiścią wobec innych ludzi. Do takich powieści należą te opowiadające katastrofę II wojny światowej i losy ludności żydowskiej skazanej na zagładę. A niemymi świadkami ich męki stają się drobiazgi. Obozowy pajacyk, czy skrawki listów. One napełniej i najmocniej przekazują tragedię swych właścicieli. Po woli przestaję zżymać się na przekaz Polaków wydających Żydów, a tym skazując ich na pewną śmierć. Można oczywiście dyskutować, że opisując losy garstki ludzi powiązanych ze sobą, Gaelle Nohant manipuluje faktami. Jednak czy na pewno? W pewien sposób tak, a w pewien nie. Nie jeśli chodzi o pokazanie tych kierowanych nienawiścią do starozakonnych i tych dających im schronienie. Tak jeśli chodzi o kwestię getta pozostawionego samemu sobie. To, co dla mnie osobiście było ważne, to odwaga tych ludzi, którzy mimo zabranego im prawa do życia odważyli się żyć. Ukrywający się, rozdzieleni z dziećmi i najbliższymi, oni walczyli o przetrwanie na wszelki możliwy sposób. Wiele faktów przeraża, jakby porywanie żydowskich dzieci mających aryjskie rysy i przekazywanie ich niemieckim rodzinom. Pełne czułości listy pisane do ukochanej osoby wzruszają do łez. Dostaje się Niemcom, którzy z jednej strony nadal są nazistami, z drugiej chcą zapomnieć o tym, czego dokonali w II wojnie światowej. Jednocześnie warto podkreślić, że mówiąc o wschodnich obieżach Polski, nawet słowem Nohant nie zająknęła się o zbrodniach rosyjskich, a odważnie za to macha pojęciem żydokomuny głoszonej przez Polaków. Francuskiej pisarce udaje się w stu procentach oddać tragiczne losy Żydów, ale przy tym zrobiła coś, co budzi mój potężny niesmak. Powiem krótko, wykorzystanie dramatu tych ludzi do krytykowania Trumpa czy rządów PiS jest niesmaczne. Natomiast opowiadając o ludziach skazanych na śmierć, a obok lekko mówiąc i silnie domagając się aborcji, sprawia, że przestaje być dla mnie wiarygodna jako obrończyni życia. Mówiłem to wielokrotnie i powtórzę ponownie, mam serdecznie powyżej dziurek w nosie wikłania kultury w walkę polityczną. Na tym poprzystanę, bo fakt ten już nie budzi mojego smutku, ale wściekłość. Zwłaszcza jeśli do tego instrumentem stają się emocje, jakie powieść ma wzbudzić.
Pomijając to, szkatułkowa w swej budowie powieść odkrywa fikcyjne losy ludzi dotkniętych wojną. Nohant z kolejną szufladką, czy szkatułką wyciąga nowe osoby i nowe historie, kiedy nagle zauważamy, że losy jej bohaterów zaczynają się ze sobą łączyć. A ich doświadczenie staje się głośnym sprzeciwem, wobec nienawiści rasowej i odmówienia komukolwiek prawa do życia, miłości, szczęśliwej rodziny. Staje się ostrzeżeniem, aby historia nigdy więcej się nie powtórzyła. Jednocześnie należy zachować dystans i porządnie odrobić lekcje, zanim zabierze się, za powieść historyczną, zwłaszcza o Holokauście. O zachowaniu dobrego smaku nie wspomnę.
Polecam.
Moja ocena 6/10
Wydawanictwo Albatros