Zawsze powtarzam, że z Serią Dzieł Pisarzy Skandynawskich nie można popełnić błędu i zawsze to sprawdza się w praktyce. Nie inaczej jest z ŻYWYMI ISTOTAMI Iidy Turpeinen.
W 1741 roku wyrusza wyprawa na Kamczatkę kapitana Beringa. Na statku znajduje się również niemiecki przyrodni Georg Wilhelma Steller. Docierają na zupełnie nie znany obszar zamieszkamy przez nie poznaną wcześniej istotę. Potężne zwierzę, troszkę śmieszne, ni to wieloryb ni to foka nazwane zostaje przez Stellera krową morską. Jest ono tak fascynujące, że nie tylko biolog ale załoga statku zaczyna pilnie je obserwować, a sam Steller prowadzi badania nad nim. Z czasem staje się ssak morski stanie się legendą, która przetrwa stulecia.
Niestety obecnie krowa morska, zwana przez swą budowę również syreną morską wymarła. Nie mniej jednak odkrycie jej uratowało wyprawę Beringa przed szkorbutem. Paradoksalnie to właśnie człowiek, którego przedstawiciel fauny morskiej uratował, w przeciągu zaledwie trzech dekad położył kres istnieniu tego łagodnego zwierzęcia. Fakt ten udowadnia po raz kolejny, że największe niebezpieczeństwo dla przyrody stanowimy my sami. Iida Turpeinen sprytnie wykorzystuje wymarłe gatunek do pokazania wpływu człowieka na przyrodę. Niby dość znany problem dla ekologów, a jednak snuje opowieść w której fakty mieszają się z fikcją i nie sposób wyznaczyć dla nich granicy. Przemierzamy z nią trzy stulecia w trakcie których zmienia się świadomość i stosunek człowieka do świata przyrody. Od bezmyślnego eksploatowania, wręcz potężnej w swym rozmiarze ekspansji przez budowanie mitów o wyginionym gatunku, po rekonstruowanie tego, co bezpowrotnie utraciliśmy. Każda z trzech części powieści spaja właśnie przykład krowy morskiej, staje się ona pretekstem do szeroko pokazanego przez Turpeinen przesłania i ostrzeżenia. Śledząc losy czy to samego Georga Wilhelma Stellera i wyprawy Beringa, która nie tylko odkryła nie znane wcześniej zwierzę ale też dotarła do nowej ziemi, czy gubernatora Alaski z jego rodziną, wreszcie po współczesne muzealnictwo widać najpierw bezmyślnie niszczenia ekosystemu, potem zaś próbę odzyskania tego, co już utracone. Od braku szacunku dla tytułowych żywych istot, poprzez budowanie związanej z nimi legendy, do rekonstruowanie ich wyglądu. Fińska autorka tym samym porusza temat ekologii, ale jednocześnie bez moralizowania, bez oceniania kogokolwiek. Z jednej strony mamy powieść historyczną, z drugiej zaś z przyrodniczą z głośno rozbrzmiewającym ostrzeżeniem. Historia wyprawy Beringa staje się przestrogą przez zawłaszczanie świata przyrody z jego mieszkańcami. Takie działanie doprowadza po prostu do zgładzenia zwierząt, które bez poznania człowieka, mogłyby żyć dalej. Obserwujemy jak zmienia się nasza postawa od kata, po rekonstrukatora. Od żywych istot, po ich szkielet. Iida Turpeinen otacza nas nostalgią, która prowadzi do przemyśleń relacji człowiek środowisko. Co ciekawe główny bohater powieści, którym jest bez wątpienia krowa morska przemyka się nam niczym cień, swoisty duch, który fascynuje i niepokoi zarazem pytaniem dokąd zmierzamy i co po nas zostanie dla przyszłych pokoleń.
Biorąc pod uwagę obecne zmiany klimatyczne, głośno brzmiący temat ekologii, to Żywe istoty Iidy Turpeinen wpisują się w ten głos. Może pierwsze strony nudzą, nie od razu zamysł autorki jest zauważalny, jednak bardzo szybko dajemy się wciągnąć w opowieść, która nie tyle ma być sentymentalna, co stanowić przestrogę dotyczącą wpływu, jaki mamy w kwestii wymierania kolejnych gatunków zwierząt. Kiedy zaś skończy rabunkowa eksploatacja natury, to kto będzie zagrożony wymarciem?
Polecam.
Moja ocena 7/10
Wydawanictwo Poznańskie