Remigiusz
Mróz ma dziwny dar anektowania coraz większych obszarów naszego kraju, na swoje
potrzeby. O ile przed spotkaniem się ze Złotym Dzieckiem Polskiej Literatury
Kryminalnej, czy jak osobiście go nazwałem – Sulejmanem Wspaniałym Polskiej Literatury,
Warszawa, Opole, czy Tatry wcale nie posiadały złowrogiego charakteru, to po
lekturze powieści spod pióra tego autora, których akcja tam właśnie się
rozgrywa – zaczynam coraz baczniej się rozglądać po bokach. Przechodząc koło
Złotych Tarasów, zastanawiam się, czy przypadkiem drogi nie przetknie mi para
warszawskich prawników, tak samo w Tatrach zaczynam czuć lęk przed polskim
potworem, Bestią z Giewontu. O ile nasze polskie góry przez większość życia
kojarzyły się z przyjemnymi wędrówkami, ogniskiem, bujną zielenią, bacą pasącą
owce, pozdrawiającymi się w drodze turystami, a przede wszystkim smakiem
prawdziwych oscypków; to ten sielankowy obraz spłonął w pożarze wywołanym przez
Wiktora Forsta. Tatry stały idealnym miejscem dla wszelkich maści szaleńców pozostawiających
po sobie jedynie rozszarpane ludzkie ciała swych ofiar. Żaden jednak pożar nie
może trwać wiecznie, jednak każdy zostawia po sobie zgliszcza wymagające
sprzątnięcia, ostatni etap pojedynku zakopiańskiego stróża prawa z psychopatą
rozegra się na Zerwie.
Wydawało się, że dawny
koszmar wywołany tragicznymi zgonami turystów, przeszedł do historii. Już nic miało
nie grozić górskim wędrowcom, a Tatry stały się ponownie bezpieczne dla
turystów. Mimo tych płonnych nadziei, śmierć znów zawitała, zbierając na nowo
obfite żniwo. Zbocza gór spłynęły krwią niewinnych ludzi. W samym środku sezonu
na Rysach, idealnie u zbiegu granicy polsko-słowackiej odnaleziono zmaltretowane
ciało starszego mężczyzny mającego w ustach dobrze znany przedmiot, starą monetę.
Podobną do tych, które pozostawiała Bestia z Giewontu. Na domiar złego na jego
torsie widnieje napis Revertar ad
Ierusalem in misericordia. Już nikt nie ma złudzeń, że dawny koszmar
powrócił. Zbrodnię bada zarówno polska, jak i słowacka policja. Dawna panika i
strach wróciły, a ten który raz już powstrzymał potwora, leży właśnie w szpitalu
i dopiero co wyszedł ze stanu śpiączki. Forst kompletnie nie pamięta tego, co
działo się w jego życiu po opuszczeniu Hiszpanii, do której wrócił w celu
odkrycia zawartości tajemniczej skrzynki bankowej.
Akcja powieści rozgrywa
się dwutorowo, przeplatając ze sobą dwa okresy. Wcześniejszy opisujący
wszystkie wydarzenia mające miejsce w życiu niepokornego komisarza, zanim
znalazł się w zakopiańskim szpitalu, i druga związana z aktualnymi wydarzeniami. Wydawałoby się, że
przeszłość i teraźniejszość nie mają ze sobą większego wpływu, jednak w życiu
Forsta nic nie dzieje się bez przyczyny. To co robił, co odkrył i kolejnych
wrogów, jakich spotkał na swojej drodze, pozostaje w ścisłym związku, z tym co
próbuje ustalić polska i słowacka policja. Zwłaszcza, że wszelkie tropy
prowadzą właśnie do niego, a śledztwa nie może nadzorować z powodów osobistych Dominika
Wadryś Hansen – wierząca w jego niewinność. Dochodzenie przejmuje Warszawa, wysyła
w Tatry nikogo innego, jak prokuratora Paderborna, który jest sceptyczny w
stosunku do Wiktora i od początku wiadomo, że współpraca między oboma panami
będzie delikatnie mówiąc nieco szorstka. Im bardziej prawnik zaczyna zagłębiać się w
sprawę, tym coraz więcej rzeczy sugeruje związek Forsta z całym zamieszaniem,
niewiadomą pozostaje nawet jego pobyt w Finlandii, do której udał się wspólnie ze
swoim przeciwnikiem, Aleksandrem Gercem. Niczym grzyby po deszczu mnożą się niewiadome,
śledczy na każdym kroku są wyprowadzani w pole i natykają się na fałszywe tropy.
Mają one na celu tylko jedno, ukrycie sprawcy. Od początku ma się wrażenie
jakoby Forst próbował kogoś chronić, a jednocześnie sam przez cały czas był
wodzony za nos. Nie ulega wątpliwości, że Bestia albo naśladowca odznaczający
się równie genialnym umysłem znów się pojawił, chcąc dokończyć rozpoczęte parę
lat temu dzieło. Swoistą misję mającą na celu wywołanie powszechnego zamętu. Im
bardziej, próbuje się rozwikłać zagadkę, tym trudniej jest odpowiedzieć na
pytania kto zabija i co dzieje się z Wiktorem. Jednym wydaje
się, ze jest on bezpośrednim winowajcą całej hucpy, zaczynają wątpić w jego
niewinność, inni natomiast próbują tłumaczyć jego dziwne zachowanie, tym co do
tej pory przeżył oraz, że nigdy nie działał w racjonalny sposób. Odpowiedzi należy
szukać głęboko w Tatrach i w samej przeszłości Forsta.
Niestety o ile jeszcze
broniłem Remigiusza Mroza w Deniwelacji, to
Zerwa jest najlepszym dowodem na to,
że autor niepotrzebnie w ogóle ruszał cykl posiadający zamkniętą całość. W
prawdzie tłumaczy to tym, że Wiktor nie miał zamiaru spocząć na trzech tomach,
a wraz z jego wyjazdem z Krakowa, wiele pytań pozostało bez odpowiedzi – które
dopiero mogły znaleźć się w kolejnych dwóch częściach, to jednak uważam, że nie
potrzebnie dopisywał on dalszy ciąg, psując przez to znakomitą serię. Zerwa swoją konstrukcją przypomina po
części Ekspozycję i Deniwelację, po części
zaś wróciła do górskiego ducha Przewieszenia
i Trawersu. Co do tego, osobiście nie mam najmniejszych zastrzeżeń i pod
tym kątem książka bardzo mi się podobała. Problem w moim odczuciu tkwi zupełnie
w czymś innym, przede wszystkim w tym, że finał pentalogii wraz z rozwojem
akcji staje się coraz bardziej naciągany i coraz bardziej mniej wiarygodny, aby
ostatecznie stwierdzić: Mróz skreślił zręcznym gestem świetne zakończenie
trzeciego tomu, a w jego miejsce wprowadził o wiele gorsze. Doszukując się
zalet Zerwy można stwierdzić, że
utrzymał i ciekawie poprowadził rozwój bohaterów znanych z wcześniejszych
powieści. Świetnym pomysłem, który
Remigiusz Mróz realizuje z niesamowitą konsekwencją jest przeplatanie się jego
książkowych światów. W Trawesie spotkaliśmy
dzielną panią mecenas, Joannę Chyłkę; aby teraz natknąć się na tego z którym
toczy ona boje, niemniej barwnego Paderborna. Tak jak do tej pory Mróz nie
oszczędza nikogo. Doprowadza czytelnika i bohaterów na skraj wytrzymałości
fizycznej, psychicznej i emocjonalnej. Rozgrzebuje ich niezagojone rany,
doprowadzając wręcz na skraj szaleństwa, tylko po to, aby przeszli swoistego
rodzaju katharsis. Zgodnie z wcześniejszym zamysłem serii, tak i teraz dotyka trudnych momentów polskiej historii, lecz
obecnie nie skupia się na tych kartach, w których Polacy występują jako ofiary,
ale na tych na których to my jesteśmy katami. Przez co całość nabiera dodatkowych
rumieńców, ale przede wszystkim po raz kolejny możemy przekonać się o tym, jak
nieraz bardzo trudna i skompilowana jest nasza ojczysta historia. Z wielu
rzeczy mamy powody czerpać powody do dumy, wiele razy występowaliśmy jako
ofiary, ale też nasi przodkowie zadawali cierpienie. Tylko patrząc holistycznie
na to co trudne i niejednokrotnie bolesne, można dojść do momentu wzajemnego
przebaczenia win i uzdrowienia. Wówczas rzeczywiście stare pożary zostaną dogaszone,
a zgliszcza sprzątnięte.
Polecam.
Moja ocena 7/10