Richard Flanagan powraca z długo oczekiwaną powieścią. Żywe morze snów na jawie to opowieść o przemijaniu, rodzinie i człowieczeństwie.
Osiemdziesięciosześcioletnia France zapada na poważną chorobę, a jej dni są policzone. Trójka jej dzieci Anna, Terzo i Tommy muszą podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu, czy podtrzymywać matkę przy życiu, a może lepiej oszczędzić jej bólu i pozwolić odejść. W tym samym czasie córce seniorki w niewyjaśnionych okolicznościach znika palec u ręki. Każde z trojga rodzeństwa próbuje znaleźć własne rozwiązanie, a obecna sytuacja ujawni niezagojone w rodzinie rany.
Richard Flanagan z niezwykłą czułością snuje wciągającą opowieść o rodzinie. Z bliska obserwujemy dzieci France, oraz jej wnuka, Gusa. Jednak saga stanowi jedynie pretekst do poruszenia tematu nie tyle eutanazji, co śmierci i przemijania. Wraz ze starszą panią ginie tasmańska przyroda. Lasy płoną, a żyjące w nich zwierzęta giną. Jednocześnie staje się ona wielką opowieścią o samotności. Niby jest rodzina, ale każde z jej członków dryfuje po własnych morzach. Każde z nich jest inne. Tommy to wrażliwy niespełniony artysta, który w dzieciństwie zaczął się jąkać i tak mu już zostało. To on wydaje się najszlachetniejszą cząstką klanu. Anna boryka się z wyrzutami sumienia w stosunku do matki i zastanawia się nad najlepszym rozwiązaniem, do tego dochodzą problemy z dorosłym synem i tajemniczą przypadłością. Terzo to zimny, pozbawiony skrupułów biznesmen. Był jesze Rommy, ale ten odszedł jeszcze w dzieciństwie i była to jedna z pierwszych strat, po nim umarł ich ojciec i każde z nich żyło do tej pory własnym życiem, nie interesując się rodzicielką. Za pomocą realizmu magicznego odmalowany zostaje rozpad rodziny i idący za nim rozpad człowieka. Każdego dnia coraz bliżej kresu jest chora kobieta, a jej choroba stała się swoistym katalizatorem do ujawnienia wzajemnych napięć i rozpaczliwego krzyku każdego z członków rodziny o miłość. To element, który zawsze był u nich w deficycie, i owa nieumiejętność kochania przekazywana była z pokolenia na pokolenie.
W tym wszystkim jednak na plan pierwszy wysuwa się wątek umierania, który jawi się jako temat przewodni powieści i wieloaspektowy. Ginie człowiek i przyroda, ginie wola życia, ginie znany dotychczas świat i bezpieczne dotąd twierdze. Cały czas rozbrzmiewa pytanie, czy człowiek ma prawo decydować o życiu i śmierci innych. Czy kontekst wieku, braku perspektyw wyleczenia albo woli życia mogą być wystarczające do tego, by kogoś skazywać na życie w bólu albo pozwolić mu odejść. Na ile sam zainteresowany ma prawo wyrazić własną wolę. W tym wszystkim przewija się demoniczna pycha i wewnętrzne rozdarcie, ból istnienia i nadzieję na szczęśliwy mimo wszystko finał. Wreszcie śmierć i zatracenie człowieka niosą media społecznościowe. Im bardziej stajemy się ich niewolnikiem, tym bardziej zaczynamy zatracać samych siebie.
W krótkiej objętościowo powieści i za pomocą wielu metafor Richard Flanagan dokonuje bolesnej analizy rozpadu świata, człowieka, wspólnot i społeczeństw. Z właściwą sobie umiejętnością wplata wątek historyczny, a mianowicie próby zbudowania w Tasmanii państwa żydowskiego, tak zwanej Jerozolimy Południa. To proza na najwyższym poziomie, która niepokoi, wyrywa z dobrego samopoczucia i zadaje kilka istotnych pytań.
Polecam.
Moja ocena 9/10
Wydawanictwo Literackie