MROCZNY
PIĄTEK
|
CZARNA
MADONNA – REMIGIUSZ MRÓZ
Zawsze
przerażało mnie zło w najczystszej możliwej postaci. Podobnie, jak u Remigiusza
Mroza, tak samo na mnie, nigdy większego wrażenia nie robiły opowieści o wampirach, wilkołakach i innych
tego typu upiorach. Zupełnie inaczej sprawa wygląda w przypadku opętania i
dręczenia diabelskiego, będący bazą dla wielu horrorów religijnych. Z jednej
strony, temat ten zawsze mnie pociągał i baaardzo interesował, a wywiady ze
znanymi egzorcystami, takimi jak: ojciec Gabriel Amorth czy ksiądz Aleksander Posadzki
czytałem z zapartym tchem. Z drugiej za każdym razem czułem ciarki na ciele, a
opisywane sceny miałem przed oczami przed zaśnięciem. I w żaden sposób nie
umiałem ich od siebie odegnać. Wiąże się to, że niestety stanowią one fakt, a
nie wymysł pisarza. Ludzie zniewoleni przez diabła istnieją, egzorcyści na
każdym kroku potwierdzają istnienie Złego i ostrzegają przed tym, co otwiera mu
dostęp do ludzkiej duszy – szczególnie
wywoływanie duchów.
Łącząc
moją fascynację literaturą grozy z miłością do książek Remigiusza Mroza
- które lubię czytać, znajdując w nich zawsze sporą dawkę rozrywki – nie mogłem
opuścić Czarnej Madonny.
W chwili, gdy Filip Szumski wraz ze swoją narzeczoną,
Anetą planowali podróż przedślubną do Ziemi Świętej, nie spodziewali się jak jedna
wyprawa na zawsze zmieni ich dotychczasowe życie. Chociaż ostatecznie tylko
przyszła panna młoda wzięła udział w wycieczce. Niespodziewanie mężczyzna otrzymuje wiadomość
o zniknięciu z radarów Boeinga 747 mającego wylądować w Tel Awiwie i którym podróżowała jego ukochana. Ślad po nim
zaginął w okolicach Morza Śródziemnego. Mało tego, niedługo po tym znika
kolejny samolot, tym razem należący do chorwackich linii lotniczych. Początkowo jest przekonany, że wkrótce
wszystko się wyjaśni, a pasażerom nic się nie stało. Brakuje bowiem
jakichkolwiek przesłanek o możliwym zamachu terrorystycznym, a straż
przybrzeżna nie odnalazła wraku. Wraz z
biegiem czasu pojawiają się w głowie
Filipa apokaliptyczne wizje, połączone z
podobnymi zdarzeniami z historii lotnictwa, utwierdzające go w przekonaniu o działaniu
sił diabelskich. Zaczyna mieć przeczucia, że obecne wydarzenie stanowi dopiero
początek tego, co dopiero nadejdzie. Pierwsze pojawiające się odpowiedzi,
pokazują mu niewiedzę jako prawdziwe błogosławieństwo.
Czarną Madonnę porównywano,
jako polski odpowiednik Stephena Kinga.
Parokrotnie wspominałem, że nie znoszę podobnych stwierdzeń. Każda
książka jest charakterystyczna sama dla siebie, i mówienie o niej polski
Stephen King jest bezsensowne. Przede wszystkim powieść Remigiusza
Mroza nie ma nic wspólnego z tym, do czego przyzwyczaił nas autor z Maine. Mało
tego wręcz może okazać się krzywdzące dla niej. Tak, samo jak nie wiele
wspólnego ma z Egzorcystą Williama
Petera Blatty [ recenzja TUTAJ]. Wreszcie po części zgadzam się i nie zgadzam
się z głosami odmawiającej jej miana horroru. Czym dla mnie jest więc Czarna Madonna? Przede wszystkim
połączeniem horroru religijnego z powieścią sensacyjną i fantastyką.
Podejrzewam, że moje stwierdzenie nie koniecznie spodoba się opolskiemu
pisarzowi. Niestety cech tego pierwszego
jest dosłownie, jak na lekarstwo. Pojawiają się jedynie w momentach
manifestowania się demona, co stanowi tylko pewną niewielką partię książki
liczącej sobie 460 stron. Cała reszta bardziej przypominała mi typową sensację
i to jeszcze z rodzaju zabili go i
uciekł. O ile zarówno w Promie, jak
i Deniwelacji nie bardzo mi taki
sposób prowadzenia akcji przeszkadzał, mało tego nawet nieco broniłem ich przed
płynącymi z tego powodu oskarżeniami; to tym razem niestety szalenie mnie
irytował. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego Mróz z uporem maniaka podąża tym tropem, skoro tyle
osób mu to wypomina.
Dla mnie horror ma przede wszystkim straszyć i muszę
przyznać, ze Czarna Madonna jest
pierwszą powieścią od lektury historii
dwunastoletniej Regan zniewolonej przez demona pustyni, przy której bardzo się
bałem. Za co ma u mnie ogromniastego plusa. Ponadto winna odsłaniać
najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy, tego co nie dopowiedziane, gdzieś
podświadomie ukrywane, jednak cały czas nieodłącznie wpisane w egzystencję
człowieka. I takie elementy zdecydowanie udało mi się znaleźć. Nawet pozwolę sobie na własną interpretację –
ciekawy jestem, tylko do niej odniósłby się autor.
Filip Szumski jest
byłym upadłym księdzem, związanym aktualnie z kobietą. Współżyje z nią bez
ślubu i praktycznie odszedł od wyznawanej wiary, do której w momencie walki z
dręczącym go diabłem, musi na nowo powrócić. Jego demon to rozbudzona w nim
namiętność i pragnienie posiadania rodziny, które od zawsze mu towarzyszyło –
czasy seminaryjne jedynie je w nim uśpiły – a obecnie poznawszy smak małżeństwa
obudziły się w nim z nową siłą. Jego grzechem jest nie tylko nieczystość, ale
również zdrada. Dawniej złamał śluby czystości, obecnie mam wrażenie, że wcale
nie kocha narzeczonej, lecz swoją zamężnę szwagierkę – która jest dla niego o
wiele bardziej pociągająca od Anety. Do
tego „życie w cywilu” obudziło w nim poważne rozterki duchowe i idący za tym
kryzys wiary, jak również liczne wątpliwości do mocy Boga i jego miłości. Mimo
tego co obecnie stało się jego udziałem, w sposobie myślenia i zachowaniu pozostaje
nadal duchownym, lecz pragnącym żyć jak zwykły żonaty mężczyzna. Targają nim
więc liczne rozterki i dylematy nie tylko natury religijnej, ale i czysto
ludzkiej.
Kinga, kobieta zamężna
i przyszła krewna Filipa. Mimo, że związana jest nierozerwalnym węzłem
małżeńskim, to lepiej rozumie narzeczonego siostry, niż własnego męża. Także, w
niej uśpione są demony: pożądania i zmysłowości.
Kompletnie nie rozumie nic, z tego co dzieje się w życiu Szumskiego i jej
siostry. Z jednej strony oboje, Filip i Kinga mają wyrzuty sumienia, z drugiej
jednak nieustannie krążą wokół siebie,
nawzajem coraz mocniej się przyciągając.
W
Czarnej Madonnie pełno jest
wszelkiego rodzaju symboliki religijnej, cytowania przepisów prawa
kanonicznego, jak również magisterium Kościoła i związanych z nim faktów z jego
historii, oraz cytatów z Pisma Świętego podawane z egzegezą poszczególnych perykop. Teologia tutaj odgrywa swoją podwójną rolę.
Raz jako czynnik potęgujący grozę i strach, uświadamia zetknięcie się ze złem w
najczystszej postaci, a dwa stanowi swoistego rodzaju wyjaśnienie tego, co
obecnie dzieje się w powieści. Na przykład tłumaczy imiona złych duchów
nękających Szumskiego i jego przyszłą szwagierkę, zadanie jakie ma odegrać
Maryja w walce z Szatanem, czy rozgrywającej się na naszych oczach Apokalipsa.
Dobro i zło nieustannie się konfrontują i będą to robić tak długo, dopóki istnieć
będzie człowiek. Każdy dokonuje się wyboru po której stanie się stronie.
Remigiusz Mróz stopniowo odsłania przed czytelnikiem demony dręczące ludzkość:
niewiara, odejście od zasad wiary, bluźnierstwo, nieczystość i pożądanie żony
lub męża bliźniego itp. Autor napisał zatem książkę wielowątkową, którą każdy
może interpretować na wiele sposobów.
Dodatkowo
w horrorze religijnym nie powinno zabraknąć cech mistycyzmu, tego co niejasne i
niepowiedziane. Nie do końca wiadomo, co jest jeszcze udziałem człowieka, a co
wymyka mu się i stoją za tym siły znacznie potężniejsze. Czarna Madonna nie do końca spełniła to zadanie, gdyż dość szybko
dowiadujemy się, że odpowiedzialnym za wszystko jest Szatan. Poza tym, gdy zaczyna
ona iść w stronę sensacji, mającej w niej miejsce pogoni za wytłumaczeniem tego
co rozgrywa się na oczach bohaterów, wówczas ów mistycyzm tym bardziej,
odchodzi w siną dal, a podąża w kierunku
błysku reflektorów, tego co jawne i nie mające w sobie najmniejszej nawet
cząstki tajemniczości.
Najgorzej
jednak i najmniej wiarygodnie w Czarnej
Madonny wypada wątek podróży w czasie, nadające jej cech fantastyki. Powracanie
do wypadku z 1985 roku japońskich linii całkowicie psuje mroczny i przerażający
klimat towarzyszący akcji, już od pierwszych stron.
Podsumowując
Remigiusz Mróz w Czarnej Madonnie,
balansuje na granicy horroru religijnego i sensacji połączonej z fantastyką. Przez
co nie do końca spełniła pokładane w niej wcześniej oczekiwania. O ile czytając
pierwszy rozdział mój zachwyt sięgał zenitu, to potem zdecydowanie osłabł.
Przez co na pewno nie zalicza się do typowej grozy. Gdyby autor bardziej
trzymał się ram jednego, zaplanowanego przez siebie gatunku, odbiór książki
byłby zdecydowanie lepszy. Jednak powieść ta w paru miejscach napędziła mi
porządnego stracha, wywołując dreszcze i uczucie zimna chodzącego po ciele, za
co należy jej się i tak duże uznanie.
Mam nadzieję, że autor nie dotrzyma słowa danego w posłowiu, i jeszcze raz
sięgnie do horroru religijnego.
Polecam.
Moja ocena 6/10