Strony

wtorek, 28 listopada 2017

Ludzie na drzewach - Hanya Yanagihara


Temat nieśmiertelności i wiecznej młodości towarzyszy ludzkości od samego początku. Już starożytne podania pochodzące z różnych wierzeń, opowiadały o próbach wykradzenia ich bogom. Za co w konsekwencji spadały na śmiałków kary. Możliwe, że wiąże się to z towarzyszącym człowiekowi lękiem przed śmiercią i przemijaniem. Nic więc dziwnego, że stanowi od zawsze w literaturze, jeden z bardziej wiodących trendów. Ciągle aktualny i wzbudzający ciekawość od setek lat. W odpowiedzi na te niezaspokojone pragnienie człowieka, próbowano stworzyć różnych bohaterów, typu doktora Faustusa, którzy mieli znaleźć panaceum na śmierć. Jednak zawsze były to osobowości, których działania stały moralnie pod wielkim znakiem zapytania.

         Również dziś pisarze chętnie sięgają do tej bogatej tradycji, próbując pokazać ją w nowatorski sposób. Przykładem tego może być debiutancka powieść, autorki znanego w Polsce „Małego życia”, „Ludzie na drzewach” Hanyi Yanagihary, która pracowała nad nią przez osiemnaście lat w oparciu o autentyczną historię Daniela Gajduska – laureata Nagrody Nobla.
 

            Mamy rok 1995 w którym uznany i nagrodzony Nagrodą Nobla, Abraham Norton Perina, wirusolog zostaje oskarżony przez jedno ze swoich czterdziestu trojga dzieci o molestowanie seksualne. Dwa lata później zaś skazany na karę dwudziestu czterech miesięcy pozbawienia wolności. Skandal powstały wokół osoby naukowca, którego konsekwencją było odwrócenie się od niego jego dawnych kolegów po fachu oraz potępienie przez świat naukowy - jeszcze nie tak dawno patrzący na niego z podziwem - staje się dla przyjaciela mężczyzny Ronalda Kubodery okazją do podjęcia próby obrony noblisty. Bazę do tego stanowić ma spisany przez Perinę pamiętnik, przedstawiający całe jego dotychczasowe życie. Rozpoczyna się w momencie, kiedy Norton wraz z rodziną mieszkał jeszcze w małej miejscowości Lindon i od dzieciństwa pociągał go świat nauki. Wcześnie stracił matkę, a postawa aroganckiego i bezdusznego miejscowego lekarza, popchnęła tego młodego człowieka do medycyny. Dodatkowo  apatyczne zachowanie ojca pozostawionego z dwójką dzieci, którego absolutnie nic już nie obchodziło co działo się w ich życiu, jeszcze bardziej odciągnęła nastolatka od psot robionych wspólnie z bratem, Owenem, na rzecz poznawania wielkich współczesnych mu umysłów. W chwili, gdy po kilku latach od śmierci matki, młody Norton wstępuje w progi Uniwersytetu Harvarda, zostając następnie asystentem profesora Smitha, nikt nie przypuszczał, że to właśnie on wstrząśnie posadami naukowego świata. Okazję do tego da mu podróż z etnologiem, Paulem Tallentem udającym się na jedną z egzotycznych wysp Pacyfiku, U`ivu. Celem wyprawy ma być zbadanie tamtejszego plemienia. Podczas, gdy członkowie ekspedycji próbują lepiej poznać tubylców, jak i samą mikronezyjską wyspę, uwagę młodego Periny przykuła tajemnicza, znaleziona w dżungli kobieta, nazwana przez nich Ewą. Nie ma absolutnie żadnych cech społecznych i przypuszczalnie może mieć, sześćdziesiąt lat. Szybko okazuje się, że ludzi podobnych do niej jest znacznie więcej i są oni znacznie starsi, niż mogłoby wydawać się na początku. Ta grupa została wyrzucona poza swoją społeczność i pozostawiona w lesie na pastwę losu, wprawdzie cechują się dużą siłą fizyczną, lecz również głęboko posuniętą demencją – uznaną za boską karę, stąd należało pozbyć się ich z wioski. Z ich wypowiedzi dowiaduje się, ze wszyscy  mają ponad sto kilkadziesiąt lat. To daje mu nadzieję, ze dokona większego odkrycia niż jego mentor, mianowicie może odkryje tajemnicę nieśmiertelności. A dalsze rozmowy z miejscową ludnością naprowadzają na trop tej tajemnicy. Odpowiedzialność za stan znalezionych ludzi, ponosi żółw opa`ivu`eke, którego mięso każde z nich po skończeniu sześćdziesięciu lat jadło. Ono właśnie może przyczyniać się do zahamowania procesu starzenia się, lecz nie zatrzymuje zmian zachodzących w mózgu.
            W chwili powrotu do Stanów Zjednoczonych zabiera z sobą grupę tubylców, gdzie poddani zostaną, niezwykle kontrowersyjnym badaniom. Życie samego Periny zmieni się już na zawsze. Z jednej strony będzie spotykał się z uznaniem środowiska naukowego, zwłaszcza po przyznaniu mu Nagrody Nobla, z drugiej będzie przez część jego przedstawicieli mocno atakowany i krytykowany. A nawet dawni towarzysze podróży wysuną pod jego adresem słowa krytyki. Tym bardziej, że za ten sukces zapłaci nie tylko on sam, ale również dziewicza wyspa i jej mieszkańcy.

Kiedy w zeszłym roku po raz pierwszy spotkałem się z Hanyą Yanagiharą przy okazji „Małego życia”, wiedziałem, że na pewno muszę poznać jej debiutancką powieść. Nie kryjąc ciekawości, czy okaże się tak samo wspaniałą książką, co druga w jej dorobku – a pierwsza wydana w Polsce- która totalnie podbiła moje serce, sprawiając, co bardzo rzadko się zdarza, że po skończonej lekturze miałem łzy w oczach.  Stąd, gdy we wrześniu ukazała się zapowiedź „Ludzi na drzewach” wiedziałem, że na pewno muszę poznać tę historię. Jednak tym razem, cały medialny szum towarzyszący jej był nieco na wyrost. Dostaliśmy  książkę po prostu dobrą, jednak – w moim odczuciu- absolutnie nie na miarę „Małego życia”, które nadal pozostaje niekwestionowanym numerem jeden tej autorki. A ciągłe odwoływanie się, również na okładce, do tamtej pozycji może wprawdzie być świetnym chwytem marketingowym, jednak mam wrażenie nie do końca adekwatnym. Każda bowiem z tych książek jest całkowicie inna i kompletnie odrębna, stąd tak częste odwoływanie się do „Małego życia” jest nie do końca uzasadnione. O ile tamta skupiła się zwłaszcza na temacie przyjaźni czworga młodych ludzi i towarzyszyliśmy im przez niemal trzydzieści lat, to obecnie centrum fabuły skoncentrowana jest na osobie Periny dążącego do zaistnienia w świecie nauki i  pokazuje życie na mikronezyjskiej wyspie.  

Yanagihara ponownie sięga po problemy natury moralnej. Jednym z nich staje się motyw wykorzystywania seksualnego nieletnich. Pojawia się on już na samym początku książki wzbudzając dość dużą ciekawość czytelnika, jak rozwinie się ten wątek – szczególnie, że z lektury poprzedniej książki, można przypuszczać, że autorka nie będzie oszczędzała czytelnikowi mocnych wrażeń. Jednak potem na prawie dwieście stron zostaje on całkowicie pominięty i powraca dopiero w trakcie poznawania wyspę Ivu`ivu, należącą do  U`ivu. Mianowicie panuje tam zwyczaj inicjacji seksualnej dzieci dokonywanej przez dorosłych, którzy poprzez stosunek seksualny z nieletnim mają wprowadzić go w tajniki życia płciowego. Któż lepiej może pokazać to kilkuletniemu chłopcu, niż dojrzały mężczyzna? –  tłumaczą Perinie ivu`ivuanie. Dopiero na końcu powieści dowiadujemy się, w jaki sposób główny bohater współżył ze swoimi adoptowanymi synami. Początek tej praktyki sięga jeszcze jego pobytu na wyspie. Tam widział ośmiolatka poddanego tej tradycji i ten obraz mocno odbił się w umyśle naukowca, prześladując go przez całe życie.

Jednak z całą pewnością homoseksualizm i pedofilia nie zajmują tak ważnego miejsca w powieści,  jak kwestia granic moralnych przekraczanych przez genialne umysły i czy dla dobra jednych ludzi, można zniszczyć życie innym. Perina chcąc poznać sekret nieśmiertelności, wyrywa tubylców z ich  dotychczasowego życia, przenosząc  do zupełnie innego świata, niż znany im do tej.  Jest on dla nich kompletnie obcy i wrogi. W którym z góry wiadomo, że nawet przy największych próbach odtworzenia środowiska naturalnego panującego na wyspie, nigdy nie będą mogli odnaleźć się w obecnych warunkach. Pojawia się problem obcości i asymilacji. Odnalezienie się w standardach  zachodniej cywilizacji zarówno ludzi dotkniętych już demencją, jak i dzieci wychowujących się dotąd w zupełnie w innej kulturze, teraz zaś mają stworzone  nowe tożsamości i znajdują się w świecie rządzonym odmiennymi prawami, od znanych im do tej pory. Noblista próbuje więc, nie tylko poznać tajemnicę życia wiecznego, ale wręcz w pewnym sensie posunie się znacznie dalej w procesie wykreowania nowego człowieka. Cenę, jaką przyjdzie za to zapłacić ponoszą wszyscy. Zarówno tubylcy czujący się obco w Stanach Zjednoczonych, wirusolog rozczarowany swoimi przybranymi pociechami, lecz również  sama wyspa poddana działaniom naukowców i firm farmaceutycznych. W konsekwencji jej bogata flora i fauna przestanie istnieć. Wówczas okazuje się, że znany tubylcom świat, w którym się rodzili i wychowali, nagle zniknął

Jednak nie oznacza to, że „Ludzie na drzewach” nie mają swoich wad. Zasadniczą jest warstwa emocjonalna. Praktycznie w ogóle nie występuje, dopiero w ostatnich rozdziałach jest mocno obecna. Pokazany świat z całą pewnością wciąga i intryguje czytelnika, zwłaszcza przy poznawaniu wierzeń i tradycji mikronezyjskiej wyspy, jednak tylko w nielicznych momentach potrafi zagrać na emocjach czytelnika. A sama budowa powieści, przypomina bardziej publikację naukową, niż typową beletrystykę, na przykład za sprawą sporej ilości rozbudowanych przypisów zawierających nie tylko komentarz, lecz niejednokrotnie również odsyłacze do fikcyjnych książek naukowych opowiadających o Ivu`ivu i o Nortonie. Zabieg ten na pewno dodaje jej wiarygodności, miałem nieodparte wrażenie, że czytam historię opartą na faktach, a nie fikcyjne opowiadanie. Jednak, jak wspomniałem, dzieje się to kosztem większego zaangażowania emocjonalnego czytelnika.  

Poza tym narracja w pierwszej osobie ma wybielić naukowca ze stawianych mu zarzutów. Chce on pokazać się  w zupełnie innym świetle od tego, w którym przedstawiają go jego wrogowie. Co ciekawe wśród nich znajduje się brat i przybrany syn Periny. Mimo to, autorce udaje pokazać swoje oburzenie stosowanymi przez niego praktykami. A sam czytelnik także nie pozwala się oszukać.

Wreszcie brakuje pozytywnych bohaterów. Obserwuje się grono egoistów myślących tylko o własnej karierze naukowej i kompletnie nie liczących się z ofiarami ich sukcesu. Szczególnie wyróżnia się pod tym kątem  Perina, który prowadzi prace doświadczalne na ludziach, będących dla niego przysłowiowym „królikiem doświadczalnym”, w czym zostali zrównani ze zwierzętami poddanymi w tym samym czasie, tym samym badaniom. Mimo to, jednak trudno było mi czuć do niego antypatię, lecz był mi całkiem obojętny.  I o ile w „Małym życiu” wobec żadnej z pojawiających się tam postaci nie można było przejść obojętnie, wywoływały one pozytywne bądź nawet skrajnie negatywne uczucia, to tym razem brakuje w książce właśnie takich bardzo wyrazistych osobowości.

Podsumowują „Ludzie na drzewach”  stanowiące debiutancką powieść Hanyi Yanagihary, jest książką dobrą, lecz jednak nie na miarę swojego późniejszego następcy. Wydaje mi się, że pisarce będzie bardzo trudno stworzyć podobną, tak wspaniałą, wzruszająca i angażującą wszystkie zmysły czytelnika opowieść, jaką było „Małe życie”. Poprzez budowę przypominającą bardziej pozycję naukową, niż powieść pozostawia czytelnika nieco na uboczu akcji, nie pozwalając przez to do końca na pełne zaangażowanie  się emocjonalne. Chociaż i tym razem nie brakuje poważnych tematów, takich jak: wiodący problem przemijania i nieśmiertelności, z którym natomiast wiążą się kwestie natury moralnej i ceny, jaką przychodzi zapłacić za życie wieczne. Zamiast wieczności i tak w pewnym momencie pojawia się śmierć i zniszczenie. A zabawa w Boga, nigdy nie kończy się bez wielu ofiar, wśród których również jest sam naukowiec. Proza ta wciąga, stawia wiele pytań, jednak brakuje mi pewnej uniwersalności mającej miejsce w drugiej powieści autorki, w której wszyscy mogli odnaleźć w pewnym stopniu samego siebie, grała tam ona na najskrytszych pragnieniach każdego człowieka. Tu zaś niczym ivu`ivuanie czułem się nieco obco w prowadzanej przez nią akcji, a mało tego nie brakowało momentów znużenia.  Bardziej cenię sobie historie zwykłych ludzi mogących przytrafić się każdemu, od nawet najbardziej wyszukanych dyskusji etycznych.

Polecam.

Moja ocena 7/10
 
                                                     Źródło: portal lubimyczytac.pl

niedziela, 19 listopada 2017

DOLA ANIOŁÓW - J.R. WARD


         W wielu przypadkach, potwierdza się niepisane „prawo kontynuacji”, polegające na tym, że następna część jest gorsza od  poprzednika. Następstwem tego, pozostaje nie smak i poczucie totalnego rozczarowania. Oczywiście zasady tej nie wolno generalizować, gdyż niejednokrotnie kolejna odsłona cyklu pozostaje na tym samym poziomie co pierwsza, a nawet może być o wiele lepsza. Przemyślenia te, towarzyszyły również czytelnikom Królów Bourbona. W chwili zapowiedzi drugiego tomu i informacji, że całość stanowić ma trylogię; zarówno przeciwnicy jak zwolennicy mogli zastanawiać się nad tym, co dostaną w kolejnych częściach. Jedni mieli nadzieję, że nadal będzie to cudowna opowieść o dynastii z amerykańskiego południa – jak zapowiada wydawca; drudzy z nutką niepewnością czekali na miłe rozczarowanie, że wszelki rozgoryczenie poprzednim tomem pójdzie do lamusa.

         J.R. Ward w „Doli aniołów” ponownie przenosi się do rezydencji Bradfordów znajdującej się w centrum szalejącego nad nią tsunami i w chwili gdy cały towarzyszący blichtr może okazać się tylko miłym wspomnieniem.

            Easterly przygotowuje się na pogrzeb seniora rodu Williama Wyatta Baldwine, który po dokonaniu olbrzymich malwersacji finansowych i długów,  skutkujących praktycznie bankructwem jego rodziny, popełnił samobójstwo skacząc z mostu. W tej sytuacji głową Bradfordów zostaje Lane. Mężczyzna z każdym dniem odkrywa coraz gorszą prawdę o ojcu i poznaje kolejne jego mroczne sekrety. Przede wszystkim jednak musi ratować matkę i rodzeństwo, przed grożącą im ruiną finansową, a do ich drzwi pukają kolejni wierzyciele. Na dodatek okazuje się, że starszy pan niekoniecznie popełnił samobójstwo, lecz coraz więcej śladów wskazuje, że padł ofiarą….. morderstwa. Odpowiedzialnym za to może być najstarszy syn zmarłego, Edward. Powszechnie znany jest jego konflikt z ojcem, a obecnie coraz bardziej szuka zapomnienia w alkoholu i w  romansie z córką swego stajennego, Shelby. Tym samym  zamyka się w swoim świecie, nie mając zbytniej ochoty na zajmowanie się sprawami rodzinnymi. Ich siostra, Gin przeżywa dramat z powodu zbliżającego się wielkim krokami małżeństwa z Richardem Pfordem – mężczyzną znęcającego się nad nią; oraz kłopotami z córką, Amelią. Jedynymi osobami, na które Lane może liczyć pozostają przyjaciele Samuel i Jeff, jak również ukochana Lizzy. Wspólnie postarają się uratować rodzinną posiadłość przed bankructwem, jednak także tym razem, wrogowie nie śpią i walce tej będzie mało osób, którym może on bezgranicznie zaufać. Szczególnie, że byli pracownicy Williama wyraźnie dają do zrozumienia, że nie akceptują młodego Baldwina w roli ich szefa, mało tego dowie się o kolejnym nieślubnym dziecku jego zmarłego ojca. W chwili, gdy upadek wydaje się nieuchronny na horyzoncie pojawi się człowiek, od którego wszystko będzie zależeć i faktycznie do niego należy rozdawania kart.

            Po lekturze „Królów Bourbona”  byłem nieco rozczarowany książką, po recenzję tego tomu zapraszam TUTAJ. Z tego powodu do „Doli aniołów” podszedłem nieco z rezerwą, z jednej strony byłem ciekaw losów grzesznej rodziny z amerykańskiego południa i czy J.R. Ward uda się stworzyć powieść zdolną wciągnąć mnie bez reszty; z drugiej jednak w natłoku tytułów proponowanych przez rynek wydawniczy nie miałem zbytniej ochoty na dalsze czytanie, czegoś co do złudzenia przypomina „Modę na sukces”  czy „Dynastię”.  Muszę przyznać, że druga część opowieści o magnatach z Kentucky pozostawiła po sobie pozytywne uczucia. Przede wszystkim całość utrzymana jest w podobnym tonie. Nadal mamy intrygi, obserwujemy świat grzesznych przyjemności mając do czynienie z niesamowitym wręcz bogactwem i przepychem. Jednak autorka na całe szczęście odeszła od formatu opery mydlanej, na rzecz próby stworzenia ciekawej powieści obyczajowej. Przede wszystkim wątek romansowy głównych bohaterów zepchnięty został na margines, a główna oś fabuły skupia się na odkrywaniu coraz bardziej pogarszającej się sytuacji  finansowej Bradfordów i próby ratowania rodu przed bankructwem, jak również na osobach Edwarda i Gin.  Jeśli chodzi o pierwszy wątek, podobnie do „Królów…” autorka rysuje szerokie tło społeczne. Obserwuje się ludzi, którym nowy porządek niekoniecznie przypada do gustu przez co szybko mogą okazać się jednymi z najbardziej niebezpiecznych wrogów obecnego dziedzica rodzinnej fortuny. Szczególnie, że starzy z żoną Lane`a, Chantal na czele nie dają o sobie zapomnieć. Kobieta próbuje zabrać to, co pozostało jeszcze z dawnej fortuny męża. W tym celu  nie będzie przebierać w środkach.  Musze przyznać, ze poruszanie się w świecie wielkiej finansjery, poznawanie mechanizmów funkcjonowania wielkich korporacji, w których dochodzi do ostrego konfliktu między właścicielem a radą nadzorczą było dość interesujące. Pisarka we właściwy sobie sposób odsłania kulisy ich życia, jak również podaje przepisy prawne mogące działać na szkodę zarówno Bradforda, jak również zarządu Bradford Bourbon Company.  Stąd uczestniczenie w walce mężczyzny o utrzymanie rodowej spuścizny daje wiele emocji. Zwłaszcza w obliczu przechodzenia przez niego przyspieszonego kursu dojrzewania rozpoczętego w pierwszej części, aby móc nie tylko stanąć na czele firmy, lecz również rzeczywiście złączyć rodzinę, której każdy z członków żyje już swoim życiem. Do tego dochodzi dramatyczny obraz Edwarda borykającego się z demonami przeszłości oraz próbującego coraz bardziej zawalczyć o siebie i swoich bliskich. Jednak rany zdane przez ojca nadal są żywe u niego, nie dają o sobie zapomnieć. Nic więc dziwnego, ze synowie zmarłego czują coraz większą nienawiść do niego, tym bardziej, że cały czas nie wiadomo do końca, jak wielu ludzi padło ofiarami Williama. Głównym zadaniem jednak Lane`a będzie nie tylko walka z długami, ale przede wszystkim walka o nieupodobnienie się do człowieka, którym przez cale życie pogardzał.

            Wreszcie historia Gin i jej wewnętrzna metamorfoza jest na pewno jednym z bardziej przejmujących wątków tej powieści. Rozkapryszona córeczka tatusia prowadząca dotąd beztroskie życie, staje się ofiarą domowej przemocy i męża tyrana. Z jednej strony boi się panicznie biedy, z drugiej jednak strony trudno jej uwolnić się od despoty. Tym bardziej, że będzie musiała bronić przed nim swą córkę, Amelię dla której nigdy nie była dobrą matką. A teraz nie chce, aby podłość Pfroda dotknęła również jej dziecko. To co szczególnie zaskakuje w opowieści Ward to, że każdy z Bradfordów musi walczyć sam o siebie, żyje swoim życiem, a rodzeństwo praktycznie w ogóle nic nie wie o sobie, o problemach z jakimi każde z nich się zmaga. To ich przyjaciele obserwując ich fatalne położenie próbują wyciągnąć pomocną dłoń, a brat będący za ściana kompletnie nie ma pojęcia o piekle, jakie za przechodzi jego siostra. Jednak w pewnym momencie to właśnie bolesne doświadczenie najbardziej zbliży ze sobą matkę i córkę mających tylko siebie nawzajem i tylko one same muszą o siebie zadbać. Mam wrażenie, że właśnie osoba Gin w pewnym stopniu w zamyśle autorki ma nieco wstrząsnąć czytelnikiem i zachęcić go do większego zainteresowania tym co dzieje się w jego rodzinie. Tym bardziej, że kobieta ma siniki na ciele, których w dziwny sposób żaden z domowników zajętych sobą nie zauważa. Za to właśnie należą się największe brawa dla „Doli aniołów”, że łamie schemat typowej opery mydlanej, w której to nad parą bohaterów wisi sieć intryg, mających na celu rozdzielenie ukochanych; lecz pokazuje życie prawdziwych ludzi stanowiące odzwierciedlenie problemów także zwykłych śmiertelników.

            Ponadto podobnie, jak w „Królach Bourbona” samo napięcie budowane jest powoli i osiąga w ostatnich stu stronach swoją kulminację. Dzięki temu całość akcji pędzi z zawrotną szybkością, co chwilę obserwujemy kolejnych bohaterów, do których nigdy nie można mieć pewności, czy nie są najgorszymi z grzeszników, a może okażą się przyjacielem pomagającym wyjść z tarapatów. Samo zaś zakończenie jest wręcz elektryzujące, a po przeczytaniu ostatniego zdania ma się ochotę sięgnąć po kolejny tom serii. I o ile nie do końca rozumiałem zamysł stworzenia trylogii, teraz wydaje mi się to nienajgorszym pomysłem. Dzięki temu Ward zyskała więcej przestrzeni na budowanie swoich bohaterów, a na pewno potrafią oni zaskakiwać i każde z nich należy do mocnych charakterów, o których trudno zapomnieć.

            Na koniec nie koniecznie polecam czytanie „Doli aniołów” bez poznania „Królów Bourbona”  oba tomy stanowią pewną całość i znajomość tego co działo się wcześniej w życiu Bradfordów, łączące ich relacje, doświadczenia i błędy przeszłości okazują się kluczowe do zrozumienia tego, z czym obecnie przyjdzie im się zmagać.

Polecam,

Moja ocena 6/10

                                         Źródło: Wydawnictwo Marginesy

piątek, 17 listopada 2017

CZAS NA MIŁOŚĆ, CZAS NA ŚMIERĆ - AGNIESZKA PIETRZYK


MROCZNY
PIĄTEK

 

CZAS NA MIŁOŚĆ, CZAS NA ŚMIERĆ – AGNIESZKA PIETRZYK

 

         Od zarania ludzkości istniały różnego rodzaju rozrywki. Jedne bardziej konwencjonalne i bezpieczniejsze, inne mniej. Jedne mieszczą się w ramach społecznych norm, drugie są traktowane z najwyższą pogardą. Szczególnie, gdy za tymi ostatnimi idzie w parze niszczący człowieka nałóg, zdolny zmieść z powierzchni ziemi wszystko to, co jest tylko w jego zasięgu. Do nich można zaliczyć między innymi hazard. Zarówno film, jak i książka wielokrotnie pokazywały osoby uzależnionego od niego, zdolne w jednej chwili stracić cały dorobek życia, nie tylko swój ale również żony, męża lub rodziców. I nigdy nie było na tego typu hobby społecznego przyzwolenia. Inaczej rzecz się ma w przypadku łowiectwa. Wzbudza ono, co można zauważyć w ostatnich dniach, dość spore kontrowersje. Zresztą, jak zawsze miało ono swoich zwolenników i przeciwników. Dla jednych stanowi ono, morderczą rozrywkę, podczas gdy jego poplecznicy wręcz zaliczają go do sportu dającego duża dawkę adrenaliny. A swoimi korzeniami sięga starożytności. Dawniej stanowiło domenę królów i książąt, dziś natomiast może uprawiać go każdy śmiertelnik pod warunkiem posiadania odpowiednich środków finansowych. A łowieckie trofeum dla wielu stanowi wspaniała ozdobę domu, będąc jednocześnie symbolem zdobyczy łowczego. Jeśli przeciwnicy polowań na zwierzęta mocno oburzają się na zabijanie mieszkańców lasów, to co powiedzieli by……….. na polowanie na ludzi. A zwolennicy tej praktyki, nadal nie widzieli by wówczas nic złego? Wiadomo, co innego zabić zwierzę, a co innego człowieka.

         Agnieszka Pietrzyk w swojej najnowszej powieści „Czas na miłość, czas na śmierć” przedstawia taką wizję, gdzie miejsce zwierzyny zajmuje człowiek, a łowczy bardzo szybko może stać się ofiarą. Zwykła codzienność zupełnie niezauważalnie przemieni się w teren łowiecki. Tylko kto będzie miał więcej szczęścia: „zwierzyna” czy myśliwy.

            Aurora Radke jest Cyganką, a prawdziwe imię kobiety w słowackim brzmieniu – skąd sięga ona swymi korzeniami- brzmi Zora. I tak właśnie nazywają ją znajomi i przyjaciele. Od dzieciństwa nie miała łatwego życia: będąc nastolatką popadła w konflikt z prawem, potem pobyt w więzieniu. Nie wiadomo, jakby skończyła, gdyby pomocnej ręki nie wyciągnął do niej policjant Niedźwiedź. Stał się dla niej nie tylko opiekunem, ale wręcz przyjacielem, któremu wiele zawdzięcza. On i jego żona, Paulina stanowią więc najbliższe grono przyjaciół dziewczyny. Z mężczyzną ponadto łączą ją również związki zawodowe. Wspólnie prowadzą sklep internetowy z bronią i strzelnicę. W rzeczywistości jednak mają znacznie więcej wspólnego, niż mogłoby się komukolwiek wydawać. Łączy ich przede wszystkim wspólna pasja i nielegalny zarobek polegający na organizowaniu polowań na ludzi. I mimo, że opracowali swoisty dekalog postępowania polegający przede wszystkim, że do roli zwierzyny wybierają ludzi pragnących popełnić samobójstwo i śmiertelnie chorych, którym zostało tylko parę miesięcy życia – ofiara przed śmiercią hojnie zostają przez nich obdarowani duża sumą pieniędzy mająca zapewnić spokojny byt ich rodzinie – to jednak i tak kobieta próbuje w głębi duszy stłamsić wyrzuty sumienia. Zwłaszcza w momencie poznania Sebastiana. Pierwszego człowieka, którego obdarzyło miłością zdolną wybaczyć wiele błędów i krzywd. Od początku między zakochanymi istnieje wiele niedomówień i tajemnic, których żadne z nich nie chce ujawnić na światło dzienne. Z biegiem czasu zacznie poznawać wiele mrocznych sekretów z życia ukochanego. W ten sposób to, co nielegalne i mało tego mordercze, szybko przeniknie z tym co tajemnicze, coraz bardziej zmieniając uporządkowane życie Zory. Zwłaszcza, że Sebastian zacznie częściej pokazywać jej zupełnie nieznane do tego pory oblicze, zaś kolejne kłamstwa mężczyzny zaczną wychodzić na światło dzienne. Jednak  najgorsze będzie dopiero nadejdzie.

            „Czas na miłość, czas na śmierć” przede wszystkim pokazuje miażdżąca siłę kłamstwa i tajemnicy. Jak jedna przemilczana rzecz może zmienić związek dwójki ludzi, chociaż w tej historii każdy z bohaterów zarówno pierwszoplanowych, jak okaże się pod koniec, także drugoplanowych ma swoje sekrety, przemilczane fakty z własnej biografii, o których nikt poza nim samym nie wie. Agnieszka Pietrzyk stopniuje je powoli, lecz nieustannie. O ile na początku można zaliczyć to do wolnej przejażdżki, na koniec pędzą niczym pendolino. Jest ich coraz więcej i są coraz cięższego kalibru, doprowadzając ostatecznie do decyzji i zdarzeń, od których już nie będzie odwrotu. To co z pozoru było jedynie niewinnym przemilczeniem, z czasem rodzi makabryczne skutki. W konsekwencji każda z postaci występujących w powieści żyje swoim życiem, ludzie ci są razem, oficjalnie stanowią małżeństwo, jednak patrząc głębiej na nich, nic o sobie nie wiedzą i absolutnie się nie znają. Nie wiedzą do czego każde z nich w chwili zranienia może być zdolne. Niby są różni, mają odmienne doświadczenia i temperament, jednak łączy ich jedno. Miłość do zbrodni oraz broni. I chociaż próbują niejednokrotnie wypierać się tego, tłumacząc się, że nie są złymi ludźmi, a za ich czynami idą szlachetne pobudki – o ile w ogóle można mówić w ten sposób o zabiciu człowieka. Oni nie są mordercami, mordercami są inni. Jednak każde z nich ma swoje grzechy upodobniające do ludzi, którymi gardzą.

Dzięki tej tematyce autorce udało się stworzyć rewelacyjny thriller psychologiczny odsłaniający najbardziej przerażające zakamarki ludzkiej natury. Książka wychodzi, jakby z założenia, że każdy człowiek może być mordercą. Chwila w której się nim staje, stanowi dosłownie ułamek sekundy z życia, jedna decyzja czy jedna myśl pociągnie nieodwracalne konsekwencje. Pietrzyk w rewelacyjny sposób buduje coraz bardziej rosnącą atmosferę grozy już od pierwszych stron, które rośnie wraz z rozwoje akcji, doprowadzając do niebanalnego finału.

            Drugi wiodący temat książki, który stanowi polowanie na ludzi, z całą pewnością zalicza się do jednych z bardziej oryginalnych pomysłów. Bez wątpienia może mrozić krew w żyłach, będąc jednocześnie wspaniałą okazją do ukazania ciemnej natury człowieka, gorszej od zwierzęcia. O ile w świecie zwierząt zabija się z konkretnych powodów: potrzeba zdobycia pożywienia, pokazanie dominacji w terenie oraz idąca za tym władza – w związku z czym trzeba zabić konkurenta; to w przypadku Zory i Niedźwiedzia wynika z przyjemności polowania na „byka” – jak określają ofiarę- i okazji zdobycia dużych pieniędzy zapewniających wygodne życie. Tym samym wątek ten powoduje  złamanie popularnych schematów. Powieść jest nieco inna od tych, do których zdążyli się już przyzwyczaić miłośnicy gatunku.     

Ponadto muszę przestrzec Was przed pewnym poważnym błędem, jaki możecie popełnić, a jaki dokładnie sam zrobiłem. Jeżeli oczekujecie czegoś w rodzaju znanych powieści kryminalnych, typu  Remigiusza Mroza, Katarzyny Puzyńskiej czy Katarzyny Bondy, to koniecznie porzućcie na samym początku takie wyobrażenie. Książka jest bardzo mocno powieścią psychologiczną, w której sama zbrodnia stanowi zaledwie pretekst do pokazania znacznie szerszych problemów i rozwinięcia szerokiego tła, w którym można znaleźć: problem pedofilii, życia w kłamstwie, wierności małżeńskiej, tak zwanych błędów przeszłości popełnianych przez nastolatki – a za które przyjdzie im płacić bardzo długo itp. To znów przyczynia się do tego, że książkę czyta się dość ciężko. O ile oczekiwałem, że zajmie mi ona góra dwa dni, to ostatecznie czytałem ją cztery. Z tego powodu osoby spodziewające się lekkiej lektury po dniu pracy lub do poduszki, nie koniecznie powinny się za nią zabierać. Jest to bowiem jedna z tych pozycji bardziej wymagających. Potrzeba do niej maksymalnego skupienia.  

            Na okładce możecie przeczytać: „Pierwszorzędny, elektryzujący, pełnokrwisty kryminał.”  Z stwierdzeniem tym, po części się zgadzam ale nie do końca. Pietrzyk na pewno zafundowała swoim czytelnikom prawdziwy roller-coaster. Jednak niekoniecznie jest ona elektryzująca, ponieważ mogą pojawić się w czasie lektury momenty znudzenia, aby dopiero potem zorientować się, że to co nudziło przeradza się w prawdziwy koszmar. I nie koniecznie zaliczam tę książkę do kryminału, dla mnie jest ona bardziej rasowym  thrillerem psychologicznym. Nie ma w niej typowego śledztwa, zabójstwa wokół którego wszystko kręci się; lecz same ofiary morderczej praktyki naszych bohaterów pojawiają się w zupełnie nieoczekiwanym momencie i wiemy o nich stosunkowo dużo. Znamy ich problemy, myśli i pragnienia, przez co śmierć tych ludzi jest jeszcze bardziej przerażająca.

            Jedyną wadą „Czasu na miłość, czasu na śmierć” stanowi osoba Sebastiana. Dla mnie od początku jest on zbyt przewidywalnym bohaterem. Miałem wrażenie, że autorka próbowała tak budować tą postać, żeby nieustannie zaskakiwał. Z początku niewinny i grzeczny chłopczyk, pokazujący z czasem pazurki i mający coraz więcej rzeczy na sumieniu. W finale jednak nie zaskoczył mnie. Nie zdradzę więcej, nie chcąc psuć niespodzianki. Osoby, które już przeczytały książkę, z pewnością będą wiedzieć o co chodzi. Mimo tego mankamentu, samo zakończenie jest mocno zaskakujące i nie odstaje w tyle w stosunku do reszty powieści.

 
Polecam.

Moja ocena 8/10

                                                       Źródło: Dom Wydawniczy Rebis

środa, 15 listopada 2017

Róża północy - Lucinda Riley


         „Czucie i wiara silniej mówią do mnie, niż mędrca, szkiełko i oko. Mniej serce i patrzaj serca”. Te słowa naszego wieszcza narodowego, Adama Mickiewicza wręcz idealnie odzwierciedlają to, co dla rozumu jest zupełnie niepojęte. Miłość, silniejszą od nienawiści czy wszelkich uprzedzeń. To ona jest władna wyczuć rzeczy, z pozoru zupełnie absurdalne dla zwykłego człowieka. Czyż człowiek uznany za zmarłego ponad osiemdziesiąt lat temu, może nadal żyć? A może to tylko wymysł staruszki, która przez całe życie, nie może pogodzić się z bolesną prawdą. Nie przekonuje jej nawet akt zgonu. Dla kogoś, kogo kocha się bezgranicznie wszystko jest możliwe, a duchy zmarłych zawsze mówią prawdę. Są przecież rzeczy, które nie śniły się waszym filozofom. Szczególnie, gdy naukowy świat zachodu styka się z mądrością i duchem Orientu.

         Miłość, nienawiść rasowa i uprzedzenia społeczne stały się wiodącym tematem dla Lucindy Riley w „Róży północy”. Niezwykle wręcz wzruszającej i pięknej opowieści prowadzącej od indyjskich pałaców maharadży, do zimnych i skostniałych rezydencji angielskich.

        

            Anahita Chavan świętuje swoje setne urodziny. Z tej okazji w jej domu mają zebrać się wszyscy członkowie rodziny. Jednak jubilatka wcale nie cieszy się ze swojej uroczystości, tylko od ponad osiemdziesięciu lat wspomina swojego zaginionego syna, Moha, który dla świata jest zmarłym. Również teraz boli ją, że w tym dniu nie ma go przy niej, a największym pragnieniem starszej pani jest właśnie ujrzeć swoje dziecko, jeszcze przed śmiercią. Podczas przyjęcia prosi wnuka, Ariego – szanowanego biznesmena, o odnalezienie zaginionego członka rodziny i odkrycie co działo się z nim przez te wszystkie lata. Mężczyzna jednak nie daje wiary słowom babci. Rok później kobieta umiera i tuż przed śmiercią czuje, że Moh właśnie odszedł, wtedy zapisuje rok urodzin i śmierci syna, aby Ari łatwiej mógł odnaleźć wuja. Mija kolejne dziesięć lat, Ari Malik będąc już spełniony zawodowo, jednak nieszczęśliwy z powodu porzucenia przez narzeczoną, wraca do rękopisów Anahity i postanawia ruszyć jej tropem. Podróż ta prowadzi bowiem od Indii, aż do mrocznej angielskiej rezydencji w Astbury, skrywającej od dawna ponurą i przerażająca tajemnicę związaną z dramatycznymi przeżyciami nastoletniej hinduski. W tym miejscu poznała siłę ludzkiej nienawiści i uprzedzeń, jak również smak prawdziwej miłości.  Tam właśnie po prawie stu latach biznesmen z Indii pozna popularną amerykańską aktorkę, Rebeccę Bradley. Pracująca na planie filmu kręconego w murach starej rezydencji. Hollywoodzka gwiazda przeżywa obecnie miłosne rozterki. Przede wszystkim jednak jest uderzająco podobna do mieszkanki zamczyska żyjącej w latach dwudziestych XX wieku. Razem z Malikiem odkryje prawdę rzucająca cień na dzieje szanowanego rodu, a sprawa Chavan zbliży ich bardziej do siebie, niż mogłoby im się wydawać na początku.

 

„Róża północy” stanowi moje pierwsze spotkanie z Lucindą Riley i na pewno zaliczam, je do tych bardziej interesujących i bardzo udanych. Sama historia głównej bohaterki, jest jedynie pretekstem do pokazania bogatego społeczno-kulturowego tła Indii i Anglii początku XX wieku.  Początek książki ukazuje bogatą oraz uduchowioną kulturę Indii. Kraju znajdującego się pod panowaniem brytyjskim oraz postrzeganego przez Anglię, jako niżej stojącego kulturowo od niej. Jednak to właśnie tu, czuje się na czym polega prawdziwe życie w chwili stykania się z jego tysiącletnią tradycją. Faktyczne jednak rządy w prowincji należą do miejscowego maharadży, będącego osobą niezwykle bogatą i sięgającą swymi wpływami również samego Londynu. Dostanie się na jego dwór należy do jednego z największych zaszczytów, jakie mogą spotkać zwykłego śmiertelnika. Chociaż praca opiekunki  księżniczki, czasem nie należy do najłatwiejszych. Chcą one być we wszystkim najlepsze i najbardziej docenione, w chwilach zazdrości są zdolne bez wahania pokazać swoją wyższość nad innymi. Jednak tylko przebywając wśród indyjskich książąt można brać udział w najważniejszych wydarzeniach życia kraju, do których między innymi zalicza się ślub. Stanowiący imponującą, kapiącą przepychem i bogactwem  uroczystość, trwająca kilka dni. To właśnie tego typu imprezy dają czasem szansę na odmianę losu, szczególnie jeśli zostanie się zauważoną przez córkę maharni, bądź tym bardziej samą księżną. W tym gronie, jak w każdym innym można znaleźć ludzi zawistnych i okrutnych, jak również mających wielkie serce. Riley z największymi szczegółami pokazuje zwyczaje i etykietę  panująca w ich pałacach. Chcąc pracować dla nich, należało wcześniej uzyskać  zgodę rodziców, jak i  rodziny  książęcej – u której podjęło się wcześniej pracę. Towarzyszka indyjskiej księżniczki stanowi odpowiednik europejskiej damy do towarzystwa.  Do tej roli wybierano dziewczęta w podobnym wieku, co córka maharadży. Była z nią wszędzie, gdzie ta się udała, brała udział w każdej jej podróży i również razem z nią mogła pobierać naukę. Pokazując obraz władców Indii, pisarka poruszyła kilka dość ciekawych wątków społecznych. Zawsze zawierali oni tylko małżeństwa aranżowane. To kogo pokochała młoda panna, nie miało większego znaczenia, gdyż rodzice wybierali dla niej męża. Zerwanie zaś zaręczyn mogło mieć poważne konsekwencje, prowadzące nawet do wojny domowej. I podobnie do tradycji islamskiej, również w hinduizmie panuje poligamia. Poza tym rani, jeśli tylko była taka jej wola, wydawała za mąż również towarzyszkę córki.

Indie to również kraj kierujący się silną duchowością, wierzący w kontakty z duchami, które śpiewały w chwili śmierci człowieka. Osoba obdarzona darem słyszenia ich głosu, była obdarzona także wielką mądrością, potrafiła znaleźć wyjście z każdej sytuacji i była zdolna przewidzieć do pewnego stopnia przyszłość. Z ich rad korzystali zarówno prości ludzie, jak również władcy prowincji. Wreszcie tutejsza ludność nauczona od stuleci korzystania z medycyny naturalnej, znała zioła odpowiednie na daną chorobę,  jak również bez problemu odróżniała roślinę leczniczą od trującej.

Następnie poznajemy obraz angielskiego społeczeństwa, kierującego się licznymi uprzedzeniami w stosunku do ludzi o innym kolorze skóry, uważanych za osoby tzw. drugiej kategorii – chyba, że należą oni do rodziny maharadży. Wówczas pochodzenie otwiera im dosłownie wszystkie drzwi. Inaczej muszą swoją ciężką pracą dochodzić do wyznaczonego przez siebie celu. Londyńska arystokracja ma wiele wspólnego ze społeczeństwem indyjskim, między innymi również u nich panuje małżeństwo aranżowane oraz boi się ona skandalu na przykład z powodu mezaliansu. O ile jednak Indie jawią się krajem tętniącym życiem i niezwykle kolorowym, Anglię zaś obserwuje się jako miejsce zimne i skostniałe. Nawet sama etykieta w jednym przypadku wydaje się „bardziej ludzka”, a w drugim niezwykle surowa i konserwatywna.

Stąd jeśli oczekuje się lekkiej i łatwiej w lekturze historii, w przypadku „Róży północy” może być różnie pod tym względem. W akcję wplątują się właśnie pokazane przez mnie wątki społeczne, mające ścisły związek z fabułą, przez co wymagają od czytelnika pewnego skupienia. Z tego powodu książka nie każdemu może przypaść do gustu, na pewno nie jest to typowa historia obyczajowa. Ma ona wiele wątków, wiele zupełnie nieoczekiwanych zwrotów akcji połączonych do tego z częstymi przeskokami w czasoprzestrzeni. Toczy się ona równolegle w roku 2011 i w latach 1911-1922.  Dzięki temu obserwuje się, jak historia prawie sprzed stu lat może mieć silny wpływ na wewnętrzną przemianę bohaterów żyjących współcześnie, zaczyna dostrzegać się pewnego rodzaju analogie miedzy ludźmi z przeszłości i teraźniejszości. Przede wszystkim, zaś zostaje pokazane zło działające pod płaszczem religijności i dobra rodziny, zdolne niszczyć życie kolejnym pokoleniom rodu Astbury.

Wszystko to sprawia, że „Róża północy” przenosi nas do świata z jednej strony znanego współczesnemu czytelnikowi, z drugiej jednak zupełnie oddalonego, minionego, znanego może już tylko ze starych rodzinnych fotografii i z opowieści dziadków lub z literatury czy filmu. Pokazuje z całą pewnością ludzi, kierujących się zarówno najwznioślejszymi uczuciami, jak również tymi najgorszymi. Riley zaś szachuje emocjami, niczym figurami na szachownicy, nieustannie zmieniając ich kombinację i  tonację. Znajdujemy osoby uważające, że mają prawo odmówić prawa do szczęścia drugiemu człowiekowi, tylko z powodu jego pochodzenia czy koloru skóry. Dla mnie zaś powieść, ta to wspaniała i niezwykle wzruszająca wędrówka w czasie dawno minionym, pośród zimnych angielskich rezydencji i imponujących przepychem indyjskich pałaców. Zetkniecie Zachodu z Orientem i okazja do poznania tradycji tego egzotycznego dla wielu osób kraju. To książka, która mocno zapada w serce i wciągająca bez reszty. Mam wielką chęć poznania więcej pozycji, które wyszły spod piórka tej autorki. A podróż z nią była przyjemna, choć nostalgiczna i warto zaopatrzyć się wcześniej w sporą paczkę chusteczek. 
 
Polecam,
Moja ocena 9/10


 
                                                       Źródło: Wydawnictwo Albatros

piątek, 3 listopada 2017

OSZUKANA - CHARLOTTE LINK


MROCZNY
PIĄTEK

        

OSZUKANA – CHARLOTTE LINK

 

W momencie sięgnięcia przez pisarza po własne doświadczenia traumatycznego dla niego wydarzenia, potrzeba wielkiej umiejętności i delikatności, żeby to co sam przeżył i jego osobisty stosunek do całej sprawy, nie wpłynął na pisaną powieść i kreację bohatera. Jest to rzecz na pewno niełatwa, bo każda książka zawiera cząstkę duszy swojego twórcy i istnieje poważna pokusa, żeby to na nią właśnie przelać wszystko to, co jest w sercu autora, zwierzyć się z ran – które nigdy może nie zabliźnią się. Szczególnie, gdy w wyniku śmiertelnej choroby utracił ukochaną siostrę, która po sześciu latach walki z choroba nowotworową, po ogromnym cierpieniu fizycznym i psychicznym w końcu odeszła. A w czasie choroby, opuścił ją  nawet mąż, z którym żyła przez lata i wspólnie doczekali się dzieci. Franziska, siostra Charlotte Link, jest duchowo obecna w najnowszej powieści niemieckiej królowej kryminału. Widać, jak pisarka przeżywająca już od ponad pięciu lat jej śmierć, próbuje uporać się z bólem po jej stracie. Rodzi się tylko pytanie, na ile udało jej zachować się neutralność w kreowaniu jednego z bohaterów, który poniekąd właśnie może przypominać jej szwagra. Widoczne jest to szczególnie po lekturze „Sześć lat. Pożegnanie z siostrą” pióra Link.

         Mimo potężnego wątku autobiograficznego, „Oszukana” zalicza się ponownie do niezwykle elektryzujących thrillerów psychologicznych mówiących o śmierci najbliższych ludzi i przeszłości, która nawet mimo upływu kilkunastu lat jest wciąż żywa, a obecnie odezwie się ze zdwojoną siłą, szukając i dążąc do ukarania winnych.

 

         Czternasty września 2001 roku to dzień w którym dochodzi do tragicznego w skutkach wypadku samochodowego, w wyniku którego ucierpiało pięcioletnie dziecko. Trzynaście lat później, do domu emerytowanego policjanta, Richarda Linville włamuje się przestępca. Mężczyzna łamiąc wszelkie możliwe zasady swej profesji, samodzielnie próbuje złapać włamywacza. Wówczas  zostaje pobity i przywiązany do krzesła, po wyrafinowanych zadanych przez napastnika torturach, umiera w wielkim cierpieniu. Wiadomość ta, jest szokiem dla jego córki, Kate Linville. Kobieta podobnie, jak jej ojciec jest policjantką. Pracuje w Scotland Yardzie, cierpi na liczne kompleksy z powodów których nie ma własnego życia prywatnego. To właśnie zmarły ojciec był dla niej całym światem, teraz po jego śmierci wprowadza się do rodzinnego domu, postanawiając poprowadzić swoje prywatne śledztwo, narażając się tamtejszej policji, której to nie podoba się, aby funkcjonariuszka Metropolitan Police wchodziła w ich dochodzenie i pracowała na ich terenie. Wraz z rozwojem prowadzonej sprawy, dowie się o wielu, zupełnie nieznanych szczegółach z życia zmarłego rodzica. Pozna tajemnice, których nigdy nie powinna poznawać. Zmienią one radykalnie obraz nieposzlakowanego ojca i stróża prawa.
            W tym samym czasie małżeństwo Craine`ów, Stella i Jonas  spotykają biologiczną matkę swojego adoptowanego synka, Sammy`ego, której nie wiedzieli już od lat. I mieli cichą nadzieję, że już nigdy nie pojawi się w ich życiu, szczególnie że poprzednio wywoła u nich prawdziwe zamieszanie. Obecnie jest ponownie z związku z mężczyzną, który absolutnie nie podoba się im. I podobnie, jak ona sama nie wzbudza ich zaufania. Jonas, scenarzysta filmowy cierpi na liczne fobie, nieustannie oczekując zbliżającej się nad jego rodzinę lub na niego samego katastrofy, poza tym zaś przeżywa poważne załamanie zawodowe.  Za radą lekarza zalecającego mu odpoczynek i odcięcie się na pewien czas od wszelkich obowiązków związanych z wykonywaną pracą,  wraz z rodziną udaje się do samotnie położonego pośród torfowiska domku. Jest to miejsce zapomniane nawet przez Boga i kompletnie odcięte od świata i cywilizacji. Stella nie zbyt chętnie przystaje na ten pomysł, mając co do tej wyprawy bardzo złe przeczucie. Jednak wszyscy Craine`owie w końcu udają się tam. Niedługo po ich przyjeździe, zjawia się u nich pobita przez narzeczonego prawdziwa matka chłopca. Stella widzi, jak bardzo dziewczyna psychicznie i emocjonalnie uzależniła się od swego partnera, nie widząc poza nim świata i kompletnie nie wyobraża sobie życia bez niego.  Neil  przyjeżdża tam za nią. Wydaje się, że może uda się szybko pozbyć intruzów. Nie przypuszczają jednak, że wraz za sprawą zamordowanego Linville`a, ich życie obecnie znalazło się w poważnym niebezpieczeństwie. Chłopak bowiem podejrzany jest o zabójstwo i chcąc uciec przed wymiarem sprawiedliwości nie cofnie się przed niczym.

 

            Charlotte Link powraca do swych czytelników w wielkim stylu, choć nie obyło się bez pewnych mankamentów. Przed wszystkim tworząc postać, Richarda Linville przelała na niego swoje prywatne przeżycia, związane z chorobą siostry – dodatkowo również porzuconej przez męża. W prawdzie wrócił on do niej, podobnie jak bohater książki, jednak widać, jak fakt ten pozostał na trwale w pamięci pisarki. Próbuje  interpretować autentyczne wydarzenia z własnego życia, jednocześnie w pewnej mierze dając się ponieść im i nie zachowując obiektywizmu w powieści. Główna oś fabuły „Oszukanej” jednak nie jest absolutnie związana z tamtymi zdarzeniami. Jednak są dość mocno obecne w książce i widać, jak również autorka niezbyt przepada za zamordowanym policjantem, próbując nawet w pewnym sensie wybielić winnego jego śmierci. O czym można przekonać się dopiero w samym zakończeniu. Oczywiście próbuje nie przelewać na niego swoich emocji związanych z Franziską, jednak w pewnym momencie zupełnie niezauważalnie wymyka się to jej spod kontroli. Niedobrze jest, gdy popularny pisarz zbyt emocjonalnie angażuje się w interpretowanie rzeczywistości, nie pozwalając zbytnio swoim postaciom żyć własnym życiem. W prawdzie jest to zrobione w sposób całkowicie niezauważalny, jednak osoby czytające wspomnienia pisarki związane z chorobą i śmiercią jej młodszej siostry, bez trudu będą mogły znaleźć analogie. Dla mnie Franziska stanowi pierwowzór matki, Kate. Zupełnie bez potrzeby Link wróciła w książce do tamtych z pewnością bolesnych dla niej dni, gdyż wiadomo było z góry, że trudno będzie jej zachować emocjonalną powściągliwość w omawianym wątku wiarołomnego męża. Gdyby pozostawiła wątek zdrady małżeńskiej - generalnie co do niego nie mam zastrzeżeń i jest wręcz kluczowy w całej akcji - jednak przerobiła go w nieco  innym kierunku, w którym mogłaby być ponad nim, z pewnością lepiej byłby odbierany podczas lektury, a sam Richard stałby się jeszcze ciekawszą osobą.

            Innym całkowicie zbytecznym zabiegiem, to  używanie zbyt licznych wyrażeń zaczerpniętych z języka angielskiego, typu: „mummy”, „daddy”, „mum” , „dad” czy Mr. lub Mrs. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że akcja toczy się w przeważającej części w Anglii, a zwroty te są obecne w potocznej mowie jej mieszkańców, jednak bardzo częste używanie ich w dialogach bohaterów jest po prostu męczące i zastąpienie ich słowami: mamo, tato, pani czy pan sprawiłoby, że znacznie lepiej czytałoby się i odbierało „Oszukaną”. Nie do końca wiem, kto ponosi tutaj winę, autor czy tłumacz. Poprzednia jej powieść  „Złudzenie” rozgrywająca się we Francji, także miało nieliczne zwroty, takie jak na przykład „madame” jednak nie odgrywały one tak dużej roli w odbiorze książki.

            Tyle o wadach, jednak Charlotte Link stworzyła trzymający w napięciu thriller psychologiczny, gdzie poza świetnie stworzoną zagadką kryminalną, równocześnie obok niej nie mniej intersujące jest samo tło społeczno-obyczajowe. Przede wszystkim, jak to bywa u niej już sam tytuł jest niezwykle wieloznaczny. Oszukana jest Kate, przez całe życie nosząca obraz idealnego ojca, który  teraz po jego śmierci, z każdym dniem coraz bardziej się rozpada.  Oszukana jest Terry, biologiczna matka Sammy`ego, która jest całkowicie zaślepiona miłością do swego partnera. Kompletnie nie dostrzega, a może nie chce dostrzec jego prawdziwej twarzy. Człowieka okrutnego, pozbawionego litości i skrajnego egoisty, który w chwili osaczenia jest zdolny do najgorszych podłości. Z mistrzowską precyzją stworzyła kobietę, która jest bita, upokarzana i wyzywana przez narzeczonego, a dodatkowo jeszcze wykorzystywana finansowo oraz zmuszona do robienia rzeczy, na które nie ma najmniejszej ochoty. Jednak nie wyobraża sobie samotnego życia, zgadza się na złe traktowanie, rezygnuje z samej siebie, aby tylko nie wywołać u niego złości, i żeby jej nie zostawił. Co ostatnie akurat wydaje się, przynajmniej jak na razie całkowicie niemożliwe. Dziewczyna  jest po prostu potrzebna mu, jako źródło dochodu i swoistego rodzaju ubezpieczenie w ucieczce przed policją. Neil, to urodzony manipulator wmawiający słabo odpornej psychicznie kobiecie -  noszącej w sercu wiele ran przeszłości, związanych poniekąd także z oddaniem dziecka do adopcji - że cały świat do tej pory sterował nią. Sterowali nią rodzice, Urząd ds. nieletnich, adopcyjni opiekunowie chłopca. Wszyscy oni podejmowali za nią wszelkie decyzje. I dopiero on jest dla Terry uosobieniem wolności i niezależności. Chociaż de facto, to właśnie on najbardziej zniewolił ją i poprzez pranie mózgu całkowicie sobie podporządkował.  Co gorsze, przekłada ona swoje zauroczenie mężczyzną nad dobro syna, którego podobno kocha. Mimo pewnych oporów natury moralnej i emocjonalnej, jest jednak w stanie poświecić nawet życie dziecka, byle tylko  ukochany był z niej zadowolony.  Przebudzenie się z trwającego długi czas mirażu, będzie dla niej niezwykle bolesne i niebezpieczne. Uosabia ona setki kobiet, które nie wyobrażają sobie życia bez domowych tyranów, ludzi słabych, widzących w swojej drugiej - niestety niezbyt pasującej nawzajem połówce - ucieleśnienie własnych marzeń. Bez problemu wyrzekną się swoich najbliższych, byle tylko spełnić oczekiwania partnera. Ważne co on chce, a nie co ona. Autorka pokazuje dramat dziecka, które zostało ponownie w pewnym sensie porzucone przez biologiczną matkę i narażone na ogromne niebezpieczeństwo, a nawet utratę życia. W tym wszystkim Link nie przekracza granic dobrego smaku. Obserwuje się pięcioletnie dziecko, które w wyniku decyzji rodzicielki, zmuszone zostanie do przyspieszonego kursu dojrzewania, zachowując jednocześnie swoje dziecięcą niewinność, w ratowaniu siebie i swoich przybranych rodziców

            Jednocześnie autorka podejmuje walkę z licznymi stereotypami związanymi z rodzicielstwem. Raz poprzez pokazanie problemu adopcji. Związanych z nim prób kontaktu ze strony biologicznych rodziców z dzieckiem -  chociaż obecna rodzina  nie bardzo sobie tego życzy – i związanych z tym zgubnego wpływu, jaki mogą na nie wywrzeć. Dochodzi również podświadomy lęk, czy aby potomstwo pochodzące z rodzin patologicznych, nie odziedziczyło w genach najgorszych cech charakterów swoich biologicznych rodziców. A wreszcie społeczne przekonanie, że adoptując dziecko nigdy nie wiadomo, na kogo wyrośnie.  Jednocześnie podkreśla fakt, że zarówno obie te kwestie, mogą dotyczyć dzieci adoptowanych i własnych.

W tej bogatej mozaice społeczno-obyczajowej, Charlotte Link porusza także problem wychowywania dziecka upośledzonego od urodzenia.  Dziecka wymagającego całkowitej opieki i podporządkowania zawodowego życia matki właśnie jemu. To ono skupia na sobie uwagę rodziców. I nie zawsze opieka nad nim scala rodzinę, czasem może stać się przyczyną rozwodu i samotnego rodzicielstwa, jak zdarzyło się w przypadku Jane Scapin. A jej wątek jest nie mniej ciekawy od historii Stelli i Jonasa. Jane bowiem, musi pogodzić wyczerpująca pracę w policji z wychowaniem syna. Przez długi czas, Link co jakiś czas jedynie sygnalizuje problem, jednak swoją uwagę skupi na niej dopiero na koniec, pokazując dość ciekawe rozwiązanie.

            Wreszcie autorka przedstawia ludzi cierpiących na liczne fobie, takie jak: kompleksy i brak pozytywnej samooceny, związanej z tym również próby nieustannego dorównania sławnemu ojcu i nie posiadania własnego życia; lęk przed zbliżającą się katastrofą oraz nieustanna walka uniknięcia jej, czy strach wywołany traumatycznymi wydarzeniami przeszłości. W tym gronie znajdują się zarówno Anglicy, jak również emigranci i będący wśród nich Arabowie, Hindusi których problemy niezbyt interesują opinię społeczną. To oni stają się dla niej pretekstem do pokazania powszechnej znieczulicy losem Irakijczyków dotkniętych przez terror Saddama Husajna – co dziś w obliczu fali uchodźców uciekających przed wojną i prześladowaniem we własnych ojczyznach, jest dość aktualnym i gorącym tematem.

            To właśnie dzięki niesamowitej precyzji w kreowaniu rzeczywistości bohaterów, stworzyła ponownie trzymający w napięciu od pierwszej do ostatnie strony thriller, który mogę polecić zarówno wielbicielom powieści obyczajowych, jak również mrocznych kryminałów. Za równo jedni, jak i drudzy znajdą w nim coś dla siebie.

Polecam.

Moja ocena 7/10

                                                             Źródło: Wydawnictwo Sonia Draga