Strony

piątek, 30 listopada 2018

MROCZNY PIĄTEK: DROGA UCIECZKI, RACHEL ABBOTT




Powrót do dziecinnych stron niekoniecznie bywa tym, najprzyjemniejszym. Zwłaszcza, gdy ze ścian dawnego domu wyłaniają się demony przeszłości, każdy kąt niesie z sobą bolesne wspomnienia, a w rodzinnym miasteczku na nowo odżywają wspomnienia doznawanych przez lata upokorzeń. Są bowiem takie miejsca, które już w swej naturze posiadają złą duszę, to miejsca przeklęte i idealne dzięki panującej w niej mrocznej atmosferze przemocy, do popełnienia najgorszych z możliwych zbrodni, których ofiarą staję się nastolatka.  
         Rachel Abbot w Drodze ucieczki  stanowiącym drugi tom z cyklu o detektywie Tomie Douglasie opowiada o miejscowości w której pod płaszczem pięknych domów ze wspaniałymi ogrodami, czai się podłość i zbrodnia.


Leo i Ellie to dwie siostry, które na zawsze połączyło doznawane w dzieciństwie zło. Zwłaszcza Leo stała się „ulubienicą” macochy, która przy najmniejszej okazji z całą mocą dawała odczuć jej swą nienawiść i pogardę. Dziewczynki doznawały przemocy zarówno fizycznej, jak i psychicznej, przy całkowitej bierności ojca. Dla niego liczyły się tylko kolejne romanse, a nie dobro dzieci. Pierwsza z nich, gdy dorosła wyprowadziła się z domu, próbując przez lata na nowo ułożyć sobie życie i zapomnieć o dawnym koszmarze. Ellie natomiast jest obecnie szczęśliwą żoną i matką, jak również odziedziczyła w spadku rodzinną posiadłość. Po długim okresie niewidzenia się, Leo przyjmuje zaproszenie siostry i mimo wielu obaw postanawia odwiedzić ją w domu, który na zawsze źle jej się kojarzył. W czasie jej wizyty dochodzi do tragicznego wypadku, w którym potrącona zostaje nastoletnia Abbie Campbell, a sprawca nie udzielił jej pomocy. To jedno wydarzenie na nowo burzy z trudem budowany spokój u obu sióstr, a mało tego może zniszczyć życie czwórce pozostałych mieszkańców. Sama Ellie zaczyna dostawać groźby, że jeżeli nie podporządkuje się woli mordercy, jej rodzina może poważnie na tym ucierpieć. Z pomocą zdesperowanej kobiecie przychodzi jej sąsiad, Tom Douglas szukający na prowincji odpoczynku od gwarnego szumu Manchesteru, a przeprowadzka do małego miasteczka miała stanowić szansę na odbudowę relacji z córką.


Little Melham to urokliwa miasteczko, które pod płaszczem pięknie przyciętych żywopłotów, wspaniałych ogrodów i domów, skrywa wiele tajemnic, które w chwili wyjścia na światło dzienne bezpowrotnie mogą zniszczyć nie tylko marzenia, nadzieje ale samo życie nie jednej zamieszkującej w nim osoby.  To demony z lat dojrzewania żywiące się doznawanym wówczas  brakiem miłości i akceptacji ze strony rodziców, szyderstwami ze strony rówieśników, przeżywanymi kompleksami i bolesnymi rozstaniami z najbliższymi, z tymi którzy stanowili cały świat bezbronnego dziecka. To jego płacz zamknięty we wnętrzu sypialni spowodowany biciem i wyzwiskami, publicznymi upokorzeniami, którego nikt nie słyszy. Mimo panującego w nim blichtru przyjęć, ukrywa ludzkie łzy, przeżywane latami cierpienie, zawiedzione miłości, a przede wszystkim obłudę i hipokryzję. Każdy z jego mieszkańców ma wiele do ukrycia, a wszystkie skrywane przez nich sekrety zebrane, razem stanowią istną bombę, po wybuchu której nikt już nie będzie taki sam, jakim był wcześniej, Atmosfera ta staje się każdego dnia, coraz bardziej nie do zniesienia, a dawne grzechy osaczają stopniowo burząc poczucie bezpieczeństwa. Uderzają one w każdego bez wyjątku, nawet w kilkuletnie dzieci. To zło spoglądające za okna, ze ścian pokoju, jego kroki słychać na skrzypiących schodach i słychać w słuchawce telefonu. Jest ono tym groźniejsze, że pozostaje bezimienne, wrogiem może stać wczorajszy przyjaciel, pozostaje ono bez twarzy i tylko umysł ofiary próbuje je zmaterializować, tylko po to aby pozbawić go śmiercionośnej siły.


Rachel Abbot po raz kolejny poza stworzeniem skomplikowanej zagadki kryminalnej, skupia uwagę czytelnika na wątkach obyczajowych i trudnych relacjach łączących bohaterów. Naznaczone  one są traumą doznaną w przeszłości, której echo rozbrzmiewa do dziś. W Drodze ucieczki ważniejsze od samej sprawy potrącenia nastolatki, stają się stosunki towarzyskie Ellie i jej męża Maxa z gronem sąsiadów i znajomych. To z nich właśnie najwięcej dowiadujemy się o życiu mieszkańców prowincjonalnego miasteczka i dostrzega się, że ich przeszłość powoli ściśle łączy się z wypadkiem Abbie. Wątek kryminalny jednak spychany zostaje na margines, a pierwszoplanowe skrzypce odgrywają liczne intrygi rozgrywane na wielu poziomach oraz stopniowe poznawanie trudnej historii obu sióstr. Podobnie jak poprzednich tomach, także i tym razem poznajemy kolejne fakty z życia inspektora Toma Douglasa na tle zagadki kryminalnej, tylko obecnie w jej rozwiązaniu nie gra on głównej roli, pozostając nieco na uboczu wobec tego, co dzieje się w Little Melham.


Droga ucieczki połączeniu z następnymi częściami cyklu, szczególnie w odniesieniu do Obcego dziecka pokazuje jak bardzo ewoluował warsztat pisarski Rachel Abbott. Ile pracy włożyła w budowanie napięcia, konstruowanie niebanalnej fabuły i akcji pędzącej niczym rollercoaster. Absolutnie nie zgodzę się z głosami krytyki płynącymi pod adresem tej książki. Utrzymuje ona wysoki poziom, dając czytelnikowi po raz kolejny niebanalną rozrywkę, będąc dodatkowo ważnym uzupełnieniem wiedzy o związku Leo i Toma. Prawdą jednak jest, że tło obyczajowe za bardzo zdominowało powieść, spychając wątek kryminalny na całkowite wręcz peryferie, przez co brakuje nieco tego klimatu grozy panującego w następnych książkach brytyjskiej pisarki. Niemniej jednak fani Abbott nie powinni czuć się rozczarowani, a ja zabieram się za jej najnowszą powieść Podejdź bliżej.

Polecam.
Moja ocena 7/10


                                               Źródło: Wydawnictwo Filia.

środa, 28 listopada 2018

UCHO IGIELNE, WIESŁAW MYŚLIWSKI. O NIEZWYKŁYM SPOTKANIU STAROŚCI I MŁODOŚCI





Młodość i starość są niczym dwa bieguny, przyciągające się i odpychające zarazem. Jedno bez drugiego nie ma prawa istnieć. Są niczym dwaj przeciwnicy na ringu, toczący nieustanną walkę ze sobą, dążący do wyeliminowania trudnego rywala, zadają sobie wzajemnie ciosy, lecz w ostateczności zawsze kończy się remisem. Nieodłącznymi natomiast ich towarzyszami są: historia i pamięć wpisujące się w ich rytm trwania i  trwale utrwalające ich czas.  
O niezwykłości przemijania, trudności pogodzenia się z wiekiem i odwiecznym zmaganiu się młodości ze starością, w niezwykły sposób opowiada w Uchu igielnym Wiesław Myśliwski.


W Uchu igielnym stanowiącym wąskie zwężenie w murze, gdzie znajdują się schody prowadzące z jednej strony ulicy na drugą, spotyka się dwóch pozornie tylko obcych mężczyzn. Pierwszy z nich jest młodzieńcem w sile wieku, drugi natomiast starszym panem poruszającym się o lasce. Gdy mijają się, senior spada ze schodów, a następnie na miejsce zdarzenia przyjeżdża policja podejrzewająca chłopaka o przyczynienie się do wypadku. Z biegiem akcji dowiadujemy się, że ci dwaj to jedna i ta sama osoba, tylko znajdująca się w  różnych etapach życiowych. Jeden czeka na dziewczynę w której się kocha, spotyka się z Cyganką przepowiadającą mu przyszłość;  drugi zaś wszystko to, ma za sobą, żyje wspomnieniami dawnych lat i ma pretensje do swojej młodszej wersji, z trudem akceptując fakt bycia już u schyłku wieku. W trakcie tego niezwykłego zetknięcia poznamy historię głównego bohatera, jego przeżycia z czasów wojny i Polski Ludowej,  lata dzieciństwa i studenckie oraz jego karierę zawodową. W trakcie tej wędrówki pojawiają się ci, którzy odznaczyli się w jego życiu, a którzy już minęli zostawiając po sobie jedynie cienie powracające do niego u schyłku życia.


Młodość i starość stanowią dwie strony zegara, w którym autor niczym wahadło  przechodzi raz na jedną stronę, raz na drugą, aby znowu powrócić na przeciwległy kraniec. Wspomnienia mieszają się ze sobą, tworząc wspólny obraz człowieka dokonującego rozrachunek z tym, co było jego udziałem i ma się wrażenie, jakoby wszystko działo się dosłownie wczoraj. Opowiadania te okraszone zostają sporą dawką refleksji nad ludzkim losem, przemijaniem, śmiercią, czasem, istotą historii w egzystencji człowieka, przede wszystkim jednak centralną oś stanowi konflikt młodości ze starością, jedna nie akceptuje drugiej i nie chce zgodzić się na jej istnienie. Wzajemnie dążą do wyeliminowania siebie i unicestwienia tego, co nie wygodne i trudne. To właśnie dla mnie jest pewnego rodzaju elementem wyróżniającym najnowszą książkę Wiesława Myśliwskiego od Traktatu o łuskaniu fasoli. O ile tam bardziej uwaga czytelnika koncentrowała się nad przeszłością i teraźniejszością, to tym razem teraźniejszość jakby nie istniała, pozostaje tylko wczoraj i jutro. Wszystko natomiast jest przeszłością bez której nic innego nie ma prawa funkcjonować, każde najmniejsze wydarzenie – zwykłe pijackie balangi rozgrywają się w historii i dzieją się w jej cieniu. Myśliwski idzie krok dalej, tu nie tylko ważna jest przemijalność, ale również bunt i walka z czasem, starania zatrzymania się w miejscu, a młodość nie ma najmniejszej ochoty widzieć siebie za kilkadziesiąt lat, tak samo jak starość nie cieszy się na widok tego, jak niegdyś wyglądała. Czas zatem jest tu płynny, przechodzenie między tymi dwoma okresami jest niezauważalne, jakby autor chciał podkreślić, że mimo iż wzajemnie się one nie znoszą, to de facto nie mogą istnieć bez siebie. Młodość ze starością splątane zostają ze sobą w nierozerwalnym uścisku i każda próba jego rozerwania musi spowodować unicestwienie ich obu. Idą w przeciwnym kierunku, młodość wchodzi na górę; aby w starości schodzić na dół. W środku zaś drogi spotykają się w wąskim uchu igielnym, aby wbrew własnej woli zetknąć się ze sobą bodaj na moment. Młody człowiek bowiem snuje plany, marzenia, nieustannie pragnie podążać na przód, goniąc za kimś albo za czymś; podczas gdy będąc już w podeszłym wieku snuje się jedynie po zakamarkach własnej pamięci, przywołując z niej duchy pokazujące to kim był kiedyś i kim już nie wiadomo nawet kiedy przestał być. Dawniej biegł, skakał z pociągu; dziś porusza się powolnym krokiem oparty o laskę.


Ucho igielne podobnie do swego poprzednika stanowi niezwykle wręcz subtelną, wyrafinowaną i pełną nostalgii prozę, którą można odczytywać na dwa sposoby. Albo w sposób czysto fabularny, podobny do tego w jaki sposób czyta się szkolne lektury – i tu rzeczywiście u Myśliwskiego nie będzie nic oryginalnego, mało tego będzie towarzyszył pogląd, jakby pisarz powtarzał się; albo w sposób głębszy dążący do poznania w luźnych opowiastkach o głównym bohaterze ukrytego sensu i przesłania – wtedy odsłania się piękno i wielkość tej prozy, zmuszającej czytelnika do konfrontowania się często z samym sobą.  Dla mnie bowiem Wiesław Myśliwski jest takim autorem, którego odczytywać można na wiele sposobów, w zależności poniekąd od posiadanego bagażu doświadczeń i etapu życia. Porusza uniwersalne tematy, odwołuje się do tego co doskonale mogło być udziałem starszych czytelników posiadających podobne może wspomnienia do narratora, ale wiele z tych rzeczy nie będzie obcych również młodemu czytelnikowi, wystarczy wspomnieć: opóźnione i przeładowane pociągi i autobusy, praca wielozmianowa i próby pogodzenia jej z życiem prywatnym itp. Osobiście, mimo krążących bo bukosferze negatywnych opinii, ja wierzę Myśliwskiemu, pozwalam ponieść się pięknu języka jakim pisze i po raz kolejny otrzymałem opowieść, od której nie potrafię się oderwać. Dla mnie jest on niczym cudowny gawędziarz mówiący o prawdach wiecznie aktualnych, podczas gwiaździstej nocy przy blasku ogniska. Raz przenoszący do minionych czasów, może nieco obcych młodym ludziom, raz dotykający tego co bez względu na wiek jest zawsze żywe w sercu każdego człowieka.


Dziś towarzyszy mi obraz Cyganki przepowiadającej lata życia, jakie ma się przed sobą.


Polecam.

Moja ocena 8/10

                                               Źródło: Wydawnictwo Znak

piątek, 23 listopada 2018

MROCZNY PIĄTEK: NIEODNALEZIONA, REMIGIUSZ MRÓZ




Przemoc domowa jest problem, od którego próbuje się odwrócić oczy. Udać, że jego nie ma i jak w żadnym innym przypadku najlepiej odzwierciedla panującą postawę części osób, wyrażoną przez rzeźbę trzech mądrych małp: Nie widzę, nie słyszę, nie mówię. Ofiary boją się niejednokrotnie mówić o niej na głos, świadkowie natomiast wolą „nie wtrącać się, do nie swoich spraw”. Policyjna statystyka za rok 2017  bije na alarm. Liczba kobiet doznających przemocy wynosi 67 984 osoby, do tego dochodzą małoletni w liczbie 13 315, a podejrzewanych mężczyzn znęcających się nad rodzina jest ponad 70 000. Dopiero w świetle tych danych widać, jak bardzo poważna jest to kwestia. Dane te przerażają i budzą niepokój, a nawet lęk.
         Nic więc dziwnego, że „złote dziecko polskiej literatury” Remigiusz Mróz porusza ten temat w Nieodnalezionej.


Ewa i Damian to para młodych ludzi, którzy znają się od dzieciństwa i wiedzą o sobie dosłownie wszystko. Znają swoje pasje i snują marzenia o wspólnej przyszłości. Jeden incydent przerywa ich plany. W dniu swoich zaręczyn zostają brutalnie napadnięci przez grupę nieznanych sprawców.  On ciężko pobity, ona pobita i wielokrotnie zgwałcona na oczach narzeczonego znika bez śladu. Dziesięć lat po tej tragicznej nocy, mężczyzna na jednym z portali społecznościowych widzi zdjęcie z koncertu ulubionego zespołu swojego przyjaciela, na którym jest obecna Ewa. Cała sprawa ożywa na nowo – Damian za wszelka cenę będzie starał się odnaleźć ją, nie zdając sobie sprawy z grożącego mu ponownie niebezpieczeństwa. Dodatkowo znacznie trudniejsze od odkrycia miejsca pobytu dziewczyny, będzie dla niego konfrontacja z nieznanymi dotąd faktami z jej przeszłości.


Dwa tematy zespolone ze sobą w nierozerwalnym sposób: pierwszy to zaginięcie będący od lat wiodący wśród pisarzy i filmowców, drugi często traktowany marginalnie stanowi przemoc domowa. Oba dramatyczne i niosące każdego dnia potężną dawkę bólu, z którym trudno jest żyć. I mimo, że sam tytuł wskazuje na kwestię osób zaginionych, to mam nieodparte wrażenie, że dla Remigiusza Mroza to właśnie jest jedynie pretekst do pokazania drugiej kwestii.  Sam autor pisze:


"Statystyki dotyczące osób zaginionych w Polsce są zatrważające, ale jeszcze bardziej krew w żyłach mrożą te, które dotyczą przemocy wobec kobiet. Szacunki mówią bowiem o tym, że w ciągu roku doświadczyło jej od siedmiuset tysięcy do miliona Polek. Tygodniowo z tej przyczyny giną trzy kobiety.”


Wchodzi on w dwa zdesperowane umysły, w umysł mężczyzny pragnący bez względu na cenę odnaleźć zaginioną narzeczoną i w końcu po ponad dekadzie dowiedzieć się co działo się z nią przez ten cały czas, oraz w umysł kobiety będącej ofiarą domowego boksera. Z pozoru wspólnie z mężem tworzą godną pozazdroszczenia rodzinę, opartą ma modelu dwa plus jeden. Żyją w dostatku, są nieprzyzwoicie bogaci, mają dobrze prosperującą firmę, mądrego i zdrowego synka. Czego chcieć więcej? To jednak tylko zewnętrzna fasada, pod nią kryje się nasiąknięta krwią, sinikami, upokorzeniem i wiecznym tuszowaniem śladów po doznanych razach prawda o tym związku. Wystarczy, aby odwiedził ją ktoś w domu – kogo jej mąż sobie nie życzy widzieć, spotka się z kimś bez jego wiedzy, powie coś niewłaściwego i podobnych pretekstów można wymieniać bez końca; aby pięści i kopniaki poszły w ruch. Nie więc dziwnego, że to właśnie Kasandra - ofiara przemocy i Damian -  mężczyzna który zetknął się z brutalną siłą, zdolną zniszczyć na zawsze jego życie, znajdują wspólny język.

Nieodnaleziona wchodzi pod dach maltretowanej kobiety pokazując przerażający obraz jej życia. Próżno szukać w nim upiększeń, tłumaczeń, po prostu oddaje je takim, jakim jest w przypadku setek tysięcy kobiet zmagających się z tym samym problemem. Widzi się lęk matki o syna, aby któregoś dnia agresja znajdująca się w jego ojcu nie uderzyła w dziecko i żeby nigdy nie poznał przerażającej prawdy o swoim rodzicu i nie zobaczył pobitej i zakrwawionej matki. Stąd nie ma tu wyimaginowanych postaci, lecz ludzie z krwi i kości, stojący po dwóch różnych stronach: ofiara i kat. W prawdzie działania jej są, jak to u Mroza bywa, niezwykle dwuznaczne moralnie, ale łatwe do zrozumienia, choć może nie do wytłumaczenia.


Tematem przemocy domowej, będącym od dawna niezwykle chwytliwym medialnie i wpisujący się w prowadzoną od lat debatę społeczno-polityczną, Remigiusz Mróz strzelił się w dziesiątkę. Pisząc o nim pokazał niezwykłą swoją wrażliwość autora, będącego bacznym obserwatorem tego, co dzieje się wokół niego i potrafiącym jednocześnie doskonale wyostrzyć zmysły. Sprawić by być bardziej czułym na to, co widzimy za oknem domów i co słyszymy zza ściany bądź drzwi. Oddaje cichy płacz żony i matki zamknięty w złotym zamku, którego mimo, że znajduje się w nim bardzo wiele osób, nikt nie słyszy i nie widzi. Jednak sam sposób jego pokazania, już nie jest tak doskonały, na jaki liczyłem. Przede wszystkim, do pewnego momentu opowiadana historia związana z poszukiwaniami Ewy, jak również związana z Kasandrą i jej domowym cierpieniem jest niezwykle wiarygodna, aby w pewnym momencie, w sposób całkowicie niespodziewany przestać nią być. Wkradają się nieścisłości, a sama akcja momentami jest mocno naciągnięta. W miejsce thrillera psychologicznego, wchodzi tania sensacja rodem zabili go i uciekł. Mimo tego mankamentu Nieodnaleziona poza poruszaniem trudnej dla wielu osób problematyki, jest także świetną książką kryminalną, w której kolejne tropy prowadzą do rozwiązania zagadki i poznania prawdy o zaginięciu dziewczyny. Samo natomiast zakończenie jest totalnie zaskakujące, nieprzewidywalne, takie w którym reguły gry zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni. Na koniec każdy z nas, sam może dopowiedzieć sobie, jak dalej potoczyła się ta historia. Finał jest niezwykle subtelny, w którym autor stawia pytanie o prawo do budowania własnego szczęścia kosztem innych ludzi, i na to pytanie już każdy musi odpowiedzieć osobiście. Nie ma tu gotowych rozwiązań i łatwych dróg, jest pragmatyczna postawa do życia rodząca się na skutek lat życia w cierpieniu i wiecznym lęku o jutro. W prawdzie na początku samo zakończenie może wydawać się naciągane, psujące całość powieści; to po dłuższym zastanowieniu jest ono wręcz niezwykle pasujące do tego, co śledzimy od samego początku . Mówiąc o osobie doznającej przemocy domowej i o człowieku przeżywającym zaginięcie najbliższej mu istoty, którzy na skutek zrządzenia losu a może ingerencji czysto ludzkiej stykają się ze sobą, trudno oczekiwać sielskiego końca. Dlatego pozostaje on w iście mrozowym wykonaniu, do którego fani opolskiego pisarza zdążyli się przyzwyczaić.


Nieodnaleziona jest książką łatwą i trudną zarazem. Łatwą w samej swojej konstrukcji kryminalnej, trudną natomiast do czytania ze względu na niezwykle wręcz brutalne opisy oddające bicie i poniżanie żony przez męża. Kobiety, która od lat przeżywania tego samego piekła, nauczyła się  panujących w jej małżeństwie reguł. Potrafi doskonale przewidzieć, to co za parę godzin będzie działo się w jej sypialni i próbować w całej tej sytuacji znaleźć chociaż cząstkę korzyści dla siebie. Jednocześnie styka ona nas z tym co bolesne, z czymś od czego niejednokrotnie próbuje się uciec, udać jakoby problem ten nie istniał. On natomiast dzieje się tu i teraz oraz żąda społecznego zaangażowania do zerwania z łańcuchem zła. Jedynym wyjściem, aby ofiary domowych katów zaznały poczucie bezpieczeństwa, jest konieczność złamania społecznego tabu, nakazujące milczenie. Trzeba o tym mówić, potępiać i reagować. Inaczej oprawcy zawsze będą czuli się bezkarni, a ich skrucha nie przyniesie żadnego rezultatu. Przystępując do lektury książki proponuję jedynie odrzucić wspomnienia o trylogii Millennium Stiega Larssona czy Zaginioną dziewczynę Gillian Flynn, gdyż absolutnie powieść Remigiusza Mroza nie przystaje do tamtych obrazów, wymaga ona czystego umysłu zdolnego wejść w historię Ewy, Damiana i Kasandry aby mogła ona zachwycić i trzymać w napięciu od pierwszego do ostatniego zdania. Dla mnie jest ona najbardziej dojrzałą powieścią Remigiusza Mroza, pokazującą jak ewoluuje nie tylko jego warsztat pisarski ale też on sam pod kątem dobieranych tematów, Przestaje być autorem krwawych jedynie kryminałów, ale pisarzem zdolnym we własnym gatunku literackim poruszać ważne problemy i wspaniale o nich opowiadać. Brawo Remigiusz.


Polecam.
Moja ocena 7/10
 
                                                Źródło: Wydawnictwo Filia Mroczna Strona

sobota, 17 listopada 2018

#2 SPOTKANIE Z KLASYKĄ. MAYA JASANOFF I NARODZINY GLOBALNEGO ŚWIATA





Pisarz, to człowiek opowiadający o czasach mu współczesnych, a jednocześnie prorok zapowiadający, to co dopiero nastąpi. Fotografuje słowem obrazy które widzi, oddaje głosy które słyszy i uczucie oraz emocje towarzyszące jemu samemu, jak również ludziom spotkanym przez niego na drodze. Z tego powodu, nie ma znaczenia czy czyta się autorów obecnych, czy też żyjących kilkadziesiąt lat temu. Jednym z takich osób jest bez wątpienia Joseph Conrad, czyli polski Józef Teodor Korzeniowski. Nieustannie pobudza on wyobraźnie czytelnika, ostrzega przed bestialstwem do jakiego może być zdolny drugi człowiek, jak również wychowuje kolejne pokolenia swych wielbicieli. Bez wątpienia do tego grona można zaliczyć Mayę Jasanoff spod której pióra wyszła niezwykła biografia Joseph Conrad i narodziny globalnego świata. Rusza ona śladami Conrada próbując przeżyć i poczuć na własnej skórze atmosferę tamtych lat i tamtych rejsów będących udziałem bohatera jej książki.


Kim jest jeden z najpopularniejszych twórców anglojęzycznego świata?  Kim jest artysta uważany już pod koniec XIX wieku za jednego z najważniejszych wizjonerów własnej epoki? Kim jest  pisarz wzbudzający już niemal od stu lat od swojej śmierci liczne kontrowersje – dla jednych to najważniejszych dokumentalista epoki kolonializmu, dla innych natomiast rasista głoszący wyższość białego człowieka? Kim wreszcie jest autor nieustannie odrzucający przyznawane mu odznaczenia, nagrody i honorowe doktoraty – czekając jedynie na tę najistotniejszą dla niego wyróżnienie, literacka Nagrodę Nobla; z drugiej strony narzekający na zbyt wygórowane  honoraria?  Jest nim nikt inny jak Józef Teodor Konrad Korzeniowski, znany powszechnie jako Joseph Conrad. Dwa pierwsze imiona ma po dziadkach, trzecie imię jest ukłonem w stronę Adama Mickiewicza. Rodzice  dali mu to imię na cześć swoich ulubionych kreacji literackich: Konrada Wallenroda, litewskiego wojownika walczącego podstępnie z Zakonem Krzyżackim oraz Konrada z trzeciej części Dziadów. Urodził się w Berdyczowie na Podolu, wywodził się z patriotycznej rodziny, syn zesłańca styczniowego który po klęsce zrywu musiał opuścić z rodziną dom. W dorosłym życiu Joseph Conrad pracował w charakterze brytyjskiego kapitana cywilnej żeglugi morskiej opływając lądy i morza. Był m.in. w Singapurze i w Kongu. Mówił po francusku i angielsku. Do końca życia musiał zmagać się ze swoją podwójna naturą: wewnętrznego Anglika i Polaka ziemianina, którego tragiczne losy Ojczyzny, sprowadziły na jego rodziców wiele cierpienia a jego samego rzuciły na obcą ziemię. Pod wpływem natomiast lektury Wiktora Hugo czytanego wspólnie z ojcem, pragnął ruszyć jako marynarz na morze. Marzenie to zrealizował na przekór woli wuja, Tadeusza Bobrowskiego – człowieka, który po śmierci jego rodziców opiekował się nim i zapewnił mu finansowe wsparcie.  Najbardziej jednak marzył, aby za sprawą pióra ludzie mogli zobaczyć i poczuć, to co on sam widział i czuł  


Pierwsze lata życia upłynęły mu pod znakiem patriotycznych manifestacji 1861 – 1862 roku oraz klęski styczniowej. Dzieciństwo znajdowało się w cieniu niekończących się tułaczek z miejsca na miejsce, oraz żałoby narodowej. Widział, jak sny rodaków o wolności prysły niczym bańska mydlana, a na kraj spadły kolejne fale represji ze strony caratu. Rodzice Apollo i Ewa Korzeniowscy poświęcili życie i siły sprawie narodowej, wychowując syna w duchu ziemianina – patrioty odpowiedzialnego za los Ojczyzny, marzyli o odrodzeniu Młodej Polski. Obserwował ich ideały, przejmował od ojca donkichoterię, a od matki romantyzm, towarzyszące mu do końca życia oraz związane z nimi wieczny smutek, tęsknotę, marzycielstwo, a nade wszystko pragnienie wolności. Marzył aby uciec z rodzinnych stron, uciec z Krakowa w którym znalazł się po śmierci rodziców, by zostać marynarzem i ruszyć w stronę nieznanych mórz i lądów, potem natomiast był świadkiem jak nowoodkryte ziemie były w brutalny sposób eksploatowane przez Europejczyków: Anglików i Holendrów a tamtejsza ludność zmieniała się w tania siłę roboczą, traktowana niczym przedmioty mające służyć jedynie do pomnożenia dochodów kolonizatorów. Białe plamy znajdujące się dotąd na mapie świata przechodziły w zapomnienie. Na jego oczach umierał stary świat i rodził się pod znakiem globalizmu nowy porządek, w którym zaczęło dominować nieznane dotąd bestialstwo i okrucieństwo cywilizowanego człowieka. Trudne nawet do opisania, a tym bardziej do pogodzenia się z nim.


Realia te oraz zmiany zachodzące pod koniec XIX i z początkiem XX wieku wiernie oddawał w swoich powieściach, w których przewidział wiele wydarzeń mających potem miejsce, przede wszystkich należą do nich zachodzące wówczas przemiany geopolityczne. Był świadkiem rewolucji przemysłowej i technologicznej. Opisywał Londyn jawiący się dla niego, niczym ziemia obiecana dająca przybyszom upragnioną wolność i stanowiący mekkę do której zdążały tłumy emigrantów.  W Jądrze ciemności pokazywał horror tubylczej ludności Koga znajdującej się z dnia na dzień pod władzą króla belgijskiego, Leopolda II. Książka ta stanowi zaledwie kroplę w morzu najważniejszych dzieł pisarza, w których oddaje atmosferę zetknięcia się Starego i Nowego Świata, które to dwie zupełnie różne od siebie rzeczywistości połączyły się w mocnym uścisku, ukazywał skomplikowane różnice kulturowe rdzennej ludności i przybyszów, przede wszystkim jednak pokazywał kierunek w stronę, którego zdążała ludzkość. Akcja jego powieści dzieje się na wszystkich kontynentach, w każdej z nich oddaje najważniejsze dla tego miejsca bolączki i problemy, czy to się komuś podobało czy tez nie. Z tego też powodu z jednej strony był bardzo doceniany przez współczesnych proponujących mu liczne wyróżnienia, z drugiej nie brakowało głosów zaliczających jego literaturę do popkultury.

 


Maya Jasanoff pragnąc poczuć ducha Conrada zrezygnowała z dzisiejszych środków transportu, wybierając rejs statkiem. Chciała w ten sposób podróżować w takich samych warunkach, w jakich odbywał swe podróże Joseph Conrad. Jednocześnie weszła do jego świata z ogromnym szacunkiem, neutralnością badacza zachowującego emocjonalny dystans dążącego jedynie do zgłębienia tamtych realiów i z lekkim piórem pozwalającym w przystępnym języku opowiedzieć o tej nietuzinkowej postaci. Wyruszyła w zatem śladami marzyciela, kapitana, pisarza, Polaka i Brytyjczyka w jednym, który przez całe życie walczył z dopadająca go depresją – w skutek której w młodości próbował popełnić samobójstwo, i żyjącego w ciągłej ciemności. W swej pracy wykorzystała cztery sztandarowe jej zdaniem utwory:  Tajnego agenta, Jądro ciemności, Nostromo i Lorda Jima pokazując okoliczności ich powstania i poruszaną przez nich problematykę w nawiązaniu do wydarzeń do państw w których dzieje się ich akcja oraz kolejnych etapów życia ich twórcy. Uczyniła to w rewelacyjny sposób pozwalający nie tylko poznać sylwetkę tego wybitnego autora ale również rodzącą się na przełomie wieków XIX i XX epokę globalizacji, trwającą do dziś jedynie pod zmienionym nieco obliczem. Portret ten przyciąga niczym magnes, hipnotyzuje, zmusza do refleksji nad dzisiejszym światem i z pewnością może przysporzyć Conradowi nowe rzesze wielbicieli.

 Polecam.
Moja ocena 8/10
 
                                                 Źródło: Wydawnictwo Poznańskie

niedziela, 11 listopada 2018

TRAKTAT O ŁUSKANIU FASOLI, WIESŁAW MYŚLIWSKI





Kres życia sprzyja refleksjom nad tym, co minęło. W czym brało się udział – a teraz pozostawiło ślad w pamięci. Wracają chwile radosne i traumatyczne, na nowo widzi się tych, co już odeszli. Bo w młodości przybywa znajomych i przyjaciół, w starości zaś ubywają.
         Wiesław Myśliwski w Traktacie o łuskaniu fasoli snuje niezwykłą opowieść o przemijaniu. O tym, że ludzkie życie trwa dosłownie chwilę.


Stanowi on monolog głównego bohatera, człowieka którego życie dobiega powoli końca. Dawniej pracował, jako elektryk, grał w orkiestrze na saksofonie; dziś natomiast jest stróżem domków letniskowych i jego jedynymi towarzyszami stała się para psów oraz przebiegająca przez osadę, rzeka Rutka. Monotonię tę burzy przybycie nieznanego mu mężczyzny, w chwili łuskania przez niego fasoli. W ciągu jednego dnia opowiada do tajemniczego gościa własną historię, wraca do przeżyć czasów wojny, dzieciństwa i nauki szkolnej, młodości, swych pasji i zawiedzonych nadziei. Przywołuje przed swym rozmówcą ludzi, którzy minęli, kiedyś zaś odcisnęli na jego życiu większy lub mniejszy ślad.


Misterny splot teraźniejszości z przeszłością, która niemal każdego dnia wpływała na to, co obecnie było  udziałem głównego bohatera. Bez wczoraj, nie byłoby dzisiaj. Wszystko co „teraz” ma nierozerwalny związek z tym, co „wcześniej” . Składają się na to: przypadkowe spotkania będące zrządzeniem przeznaczenia decydującego o tym, kogo w danym momencie ma się poznać; suma dawnych doświadczeń i wyborów. Tutaj nie ma praktycznie teraźniejszości, teraźniejszość bowiem rozmywa się w przeszłości. O tym, co aktualnie dzieje się w życiu narratora, można dowiedzieć w jednym zdaniu, lecz to właśnie co robił w dzieciństwie, w okresie dojrzewania, młodości i wieku dojrzałym stanowi centralną oś powieści. W ten sposób próbuje się przeniknąć zagadkę ludzkiego losu, zależnego od fortuny i sam człowiek ma niewielki wpływ na własne życie, a może jednak to my sami podjęliśmy decyzję wpływające na naszą współczesność. Przypadek czy predestynacja określają i determinują znajomości, upodobania, gust, drogę życiową a nawet posiadaną pasję?  Spotkanie się z osobą, której wcześniej nigdy nie widzieliśmy, jest kwestią przypadku, a może czegoś znacznie głębszego. Zwłaszcza, gdy owo spotkanie odciska ślad na naszej teraźniejszości.  W ten sposób styka się istnienie autentyczne, wszystko to co faktycznie się wydarzyło i co ma miejsce tu i teraz; z istnieniem pozornym będącym wytworem naszego umysłu, wyobraźni bądź snu. Na ile człowiek jest zdolny uwierzyć, że „ktoś” kogo wiedział w sennym marzeniu, jest postacią realną, kimś z kim  faktycznie zetknął się z w pociągu, na ulicy, w parku?  A może, tak bardzo chciał poznać kogoś takiego, że gdy zobaczył odbicie swych pragnień w rzeczywistości, uwierzył, że już wcześniej jego lub ją poznał. Twarz, głos, sposób wyrażenia wydają mu się tak znajome, że niemożliwe jest, aby wcześniej się nie poznali. Nie pamięta tylko, w jakich to było okolicznościach. Przeszłość więc trwa nie przerwanie. Nawet to, co  obecnie dzieje się już zapisuje się w niej, pozostawiając większy lub mniejszy ślad w pamięci. Kiedy natomiast dochodzi się do końcówki życia, uzmysławia się że wszystko już jest tylko wiecznym „wczoraj”. Czas staje się bohaterem powieści i spotyka się z człowiekiem, na którego egzystencji nieustannie odznaczał swoje piętno. Przemijalność i śmierć jest nieunikniona, wszystko nieuchronnie prowadzi do niej, chociaż będąc młodym nie zdaje się sobie z tego sprawy. Czas zapisuje się nie tylko na wyglądzie i przeżyciach konkretnej osoby, ale również na przedmiotach. Zwykły lichtarz, kapelusz bądź instrument muzyczny, a nawet stolik w kawiarni ma swoją niepowtarzalną u nikogo innego historię. Rzeczy, te bowiem opowiadają o swym właścicielu, będąc niejako wręcz zapisem jego dawnych lat. Człowiek zmienia się z upływem lat i zadaje  sobie pytania dotyczące tego, co było niegdyś, czy wybrałby ponownie tak samo, a może inaczej. Czy o trudnych i bolesnych chwilach, które przeżył decydował Bóg, los a może sam człowiek? I praktycznie na te pytania nigdy nie uda się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi.  Pamięć więc jest niczym inny, jak tylko rejestrem przeszłości, bez której nie byłoby w ogóle człowieka.


Traktat o łuskaniu fasoli to wspaniała proza, niezwykle nostalgiczna i subtelna. Dzięki temu, że główny bohater jest postacią bezimienną, tak samo jak jego rozmówca, utożsamia on każdego z nas. Historia ta jest niekiedy wesoła i wywołująca uśmiech na twarzy, za chwilę przybiera sentymentalny charakter zmuszający do głębszej refleksji. Dla mnie zaś to wielki traktat o czasie, o tym że każda epoka niesie momenty dobre i złe, przyjemne i bolesne, sprawiedliwość i niesprawiedliwość na którą ma się wpływ nieraz samemu a nieraz decyduje o niej rzeczywiście zwykły przypadek. Stanowi on zapis tęsknoty mieszkańca osady znad Rutki za tym co było, za latami jego młodości zabranymi przez wojenną zawieruchą, za rodziną i przyjaciółmi, za ludźmi z którymi pracował i których poznał w przypadkowych okolicznościach. Dokonuje  życiowego bilansu. Jednocześnie książka zachwyca samą swoją  konstrukcją. Z pewnością nie należy do najłatwiejszych, między innymi za sprawą swej alinearności z drugiej jednak napisana jest prostym językiem, chwytającym za serce i zmuszającym do chwili zatrzymania się w miejscu i zadumy nad tym, co było. Spojrzenia z perspektywy czasu na drogę, którą się przebyło i na to ile nam zostało jeszcze dni. Należy do tych pozycji w których wręcz smakuje się w każdym zdaniu i każde zdanie, każde słowo niesie niezwykle głęboki sens. Jest ona stykiem metafizycznej prozy z istaprozą, czyli tego co głębokie, duchowe z tym co przyziemne i co dzienne. Choćby tytułowe łuskanie fasoli czy noszenie brązowego i pilśniowego kapelusza połączone z wielką historią ukryta za nimi, nabiera znacznie większego znaczenia. O tym kim bowiem się jest, o tym jak robimy pewne rzeczy, decydowali napotkani ludzie i rodzina, sami zaś przejęliśmy to tylko w spadku po nich. Pełno w niej życiowej mądrości. To pozycja w sam raz na jesienny wieczór.


Polecam,
Moja ocena 10/10
 
                                               Źródło: Wydawnictwo Znak